Tytuł jednego z kultowych przebojów Queen idealnie pasuje do tego, co obecnie wyprawiają politycy partii o nazwie (coraz bardziej rozmijającej się z rzeczywistością) Prawo i Sprawiedliwość, z jej prezesem na czele.
fot. prostozmostu.net |
Po zakończeniu czwartkowego spotkania przywódców partyjnych niektórzy spośród przedstawicieli opozycji (zwłaszcza Ryszard Petru) pozytywnie wypowiadali się o perspektywach rzekomego porozumienia, swoistego paktu o nieagresji. Czy słusznie? Chyba niezbyt, bo już kilka godzin później będący w Waszyngtonie prezydent Andrzej Duda pochwalił się Barackowi Obamie, że w Polsce właśnie rozpoczął się polityczny dialog, więc wszystko zmierza w dobrym kierunku. To był świetny wybieg w kontekście amerykańskich zastrzeżeń co do stanu demokracji w naszym kraju. Jeszcze niczego nie postanowiono, a już można powiedzieć, że szef rządzącego ugrupowania zawarł kompromis z opozycją...
Oczywiste jest, że zaaranżowanie przez PiS spotkania liderów wpisuje się w działania, które rozpoczęły się kilka dni przed Wielkanocą. Jarosław Kaczyński zaapelował wówczas do opozycji o spokój, który miałby trwać co najmniej do zakończenia Światowych Dni Młodzieży.
W ubiegłym tygodniu "emerytowany zbawca narodu" udzielił wywiadu dla Superstacji (całość dostępna tutaj), choć podobno myślał, że rozmawia z Polsatem... Krążyły pogłoski, że jego partyjni podwładni chcieli zablokować emisję materiału, ale okazało się to bezskuteczne. Prawdę mówiąc, powinni jednak bardzo podziękować Grzegorzowi Jankowskiemu, który namówił swojego rozmówcę na osobiste zwierzenia - z jednej strony trudne, ale to nie to samo, co konieczność odpowiedzi na dociekliwe pytania o bieżące kwestie polityczne, których zabrakło. Konwencja wywiadu, niemal żywcem wzięta z talk-show typu "Rozmowy w toku", niejako wymusiła pokazanie J. Kaczyńskiego jako zwykłego człowieka - 6 lat temu przeżył prawdziwą rodzinną tragedię i wie, kto w związku z tym wydarzeniem wiele razy złamał prawo (choć wprost o zamachu nie wspomniał), 8 kwietnia miał złe przeczucia i sugerował, aby brat jechał pociągiem, spędzał całe dnie przy chorej matce, przed którą różnymi sposobami ukrywał śmierć brata, podkreślał trudne warunki, wręcz biedę, w jakich brat wraz z rodziną żył w ostatniej dekadzie PRL-u. Dowiedzieliśmy się, jak spędził Wielkanoc, co ogląda w telewizji nocną porą, a także jakie ma rady dla osób wchodzących w dorosłość (notabene - nie pozytywne wartości, ale nieufność do otoczenia to podstawa...).
Trudno o przypadek - wywiad w Superstacji stanowił element przemyślanej strategii, mającej na celu ocieplenie wizerunku najważniejszego obecnie człowieka w polskiej polityce. Jankowski nie jest może jakimś apologetą tej formacji, ale na pewno nie wywołuje złych skojarzeń po prawej stronie. Co by to było, gdyby propozycję takiego interview złożył prezesowi PiS niejaki Tomasz Lis...
Pomijając już te PR-owe zabiegi, polityczne porozumienie byłoby godną podziwu inicjatywą, ale trzeba mieć wielkie wątpliwości co do jej szczerości. Pamiętamy, jak ugodowy był J. Kaczyński podczas kampanii prezydenckiej w 2010 roku, a jak napastliwie zachowywał się wkrótce po wygraniu wyborów przez Bronisława Komorowskiego, w praktyce nie uznając go za prezydenta. Nie da się puścić w niepamięć jego kilku wystąpień z ostatnich miesięcy, które również opisywałem w grudniu i niespełna miesiąc temu. Czy takiemu człowiekowi można jeszcze zaufać w jakiejkolwiek poważnej sprawie, związanej z polskim życiem publicznym?
Poza tym zastanawia, na czym miałyby polegać ustępstwa ze strony rządowej, skoro w sporze dotyczącym Trybunału Konstytucyjnego nie widać choćby osławionego światełka w tunelu. O publikacji wyroku, ani zaprzysiężeniu trzech sędziów legalnie wybranych przez Sejm nie ma bowiem mowy, a to są fundamentalne sprawy. Co więcej, podległa - można rzec, już całkowicie - Zbigniewowi Ziobrze prokuratura wznowiła postępowanie w sprawie rzekomego niedopełnienia obowiązków bądź przekroczenia uprawnień przez prezesa TK. Ciekawe, czy prokurator uzna za przestępstwo orzekanie w składzie niewystarczającym w stosunku do wymagań określonych w ustawie, której konstytucyjność była przedmiotem orzekania... Niewiele wskazuje także na uwzględnienie zastrzeżeń Komisji Europejskiej i Rady Europy. Zapewne kolejny raz dojdzie do interpretacji w Pawlakowo-Kargulowym stylu, czyli "sąd sądem, a sprawiedliwość jest po naszej stronie"...
Co zrobi PiS w sprawie swoich ministrów, którzy niemal każdego dnia w negatywny sposób zwracają na siebie uwagę opinii publicznej w Europie i USA? Pamiętamy, że news o stwierdzeniu na temat "murzyńskości" Polski wobec USA Radosława Sikorskiego - ówczesnego ministra spraw zagranicznych, w nagranej prywatnej (!) rozmowie, przez dobry tydzień nie schodził z czołówek, a sam Sikorski słusznie był wszem i wobec piętnowany za swoją prywatną wypowiedź. A teraz publicznie (!!!) obecny szef MSZ mówi bez ogródek o tym, że "murzyńskość" w relacjach z USA już się skończyła. Jak mają tak mało dyplomatyczną wypowiedź odbierać Amerykanie, a zwłaszcza ich prezydent? Jak po takim zdarzeniu ma wyglądać wsparcie USA w ramach NATO, na którą polski rząd tak bardzo liczy?
Chciałbym, aby faktycznie doszło do szczerego kompromisu, lecz po prostu nie wierzę w takie rozwiązanie. Osobliwie ma to zresztą wyglądać - spokój, bo jest szczyt NATO w Warszawie, ale głównie dlatego, że wkrótce potem przyjeżdża papież na Światowe Dni Młodzieży. Wygląda to tak, jakby największy autorytet religijny i moralny stanowił dla polityków PiS swoisty parawan, za którym mogą ukryć - choćby na jakiś czas - problemy, które sami spowodowali.
Mało tego - opozycja miałaby siedzieć cicho przez kilka miesięcy, a tymczasem rządząca formacja nie kryje, że zamierza otworzyć kolejny front dzielący społeczeństwo. Bo jak w takiej chwili można nazwać zamiar wprowadzenia bezwzględnego zakazu aborcji, który siłą rzeczy wywołuje już szerokie dyskusje i głośne protesty różnych środowisk? Czy przewodzącym tej inicjatywie biskupom wydawało się, że będzie inaczej? W chwili, gdy ugrupowanie konserwatywno-prawicowe ma bezwzględną większość w Sejmie, Episkopat arbitralnie uznał, że zawarty w 1993 roku kompromis (na mocy którego obowiązujące w naszym kraju przepisy antyaborcyjne i tak są najbardziej represyjne w Europie) wyczerpał już rację bytu. Podobnie uważa J. Kaczyński, 10 lat temu nie popierający całkowitego zakazu aborcji. Wtedy nie był całkowicie pewny uzyskania parlamentarnej większości, dziś jest inaczej. Wydaje się, iż takie działanie nie jest przypadkowe, a obliczone właśnie na jeszcze mocniejsze poróżnienie obywateli i wzmocnienie znaczenia Kościoła, by nie powiedzieć, że znaczący krok w kierunku republiki wyznaniowej. Referendum zapewne nie wchodzi w rachubę, nawet gdyby zebrano grubo ponad milion podpisów...
Wiele wskazuje zatem na to, że te wszystkie pojednawcze gesty a także inne wydarzenia (np. wprowadzenie Programu 500+) mają na celu uśpienie czujności społeczeństwa. Jeśli zabraknie wystarczającej reakcji - rzecz jasna w granicach obowiązującego (jeszcze) prawa - wielu może obudzić się w Polsce, w jakiej nie chcieliby mieszkać...
W ubiegłym tygodniu "emerytowany zbawca narodu" udzielił wywiadu dla Superstacji (całość dostępna tutaj), choć podobno myślał, że rozmawia z Polsatem... Krążyły pogłoski, że jego partyjni podwładni chcieli zablokować emisję materiału, ale okazało się to bezskuteczne. Prawdę mówiąc, powinni jednak bardzo podziękować Grzegorzowi Jankowskiemu, który namówił swojego rozmówcę na osobiste zwierzenia - z jednej strony trudne, ale to nie to samo, co konieczność odpowiedzi na dociekliwe pytania o bieżące kwestie polityczne, których zabrakło. Konwencja wywiadu, niemal żywcem wzięta z talk-show typu "Rozmowy w toku", niejako wymusiła pokazanie J. Kaczyńskiego jako zwykłego człowieka - 6 lat temu przeżył prawdziwą rodzinną tragedię i wie, kto w związku z tym wydarzeniem wiele razy złamał prawo (choć wprost o zamachu nie wspomniał), 8 kwietnia miał złe przeczucia i sugerował, aby brat jechał pociągiem, spędzał całe dnie przy chorej matce, przed którą różnymi sposobami ukrywał śmierć brata, podkreślał trudne warunki, wręcz biedę, w jakich brat wraz z rodziną żył w ostatniej dekadzie PRL-u. Dowiedzieliśmy się, jak spędził Wielkanoc, co ogląda w telewizji nocną porą, a także jakie ma rady dla osób wchodzących w dorosłość (notabene - nie pozytywne wartości, ale nieufność do otoczenia to podstawa...).
Trudno o przypadek - wywiad w Superstacji stanowił element przemyślanej strategii, mającej na celu ocieplenie wizerunku najważniejszego obecnie człowieka w polskiej polityce. Jankowski nie jest może jakimś apologetą tej formacji, ale na pewno nie wywołuje złych skojarzeń po prawej stronie. Co by to było, gdyby propozycję takiego interview złożył prezesowi PiS niejaki Tomasz Lis...
Pomijając już te PR-owe zabiegi, polityczne porozumienie byłoby godną podziwu inicjatywą, ale trzeba mieć wielkie wątpliwości co do jej szczerości. Pamiętamy, jak ugodowy był J. Kaczyński podczas kampanii prezydenckiej w 2010 roku, a jak napastliwie zachowywał się wkrótce po wygraniu wyborów przez Bronisława Komorowskiego, w praktyce nie uznając go za prezydenta. Nie da się puścić w niepamięć jego kilku wystąpień z ostatnich miesięcy, które również opisywałem w grudniu i niespełna miesiąc temu. Czy takiemu człowiekowi można jeszcze zaufać w jakiejkolwiek poważnej sprawie, związanej z polskim życiem publicznym?
Poza tym zastanawia, na czym miałyby polegać ustępstwa ze strony rządowej, skoro w sporze dotyczącym Trybunału Konstytucyjnego nie widać choćby osławionego światełka w tunelu. O publikacji wyroku, ani zaprzysiężeniu trzech sędziów legalnie wybranych przez Sejm nie ma bowiem mowy, a to są fundamentalne sprawy. Co więcej, podległa - można rzec, już całkowicie - Zbigniewowi Ziobrze prokuratura wznowiła postępowanie w sprawie rzekomego niedopełnienia obowiązków bądź przekroczenia uprawnień przez prezesa TK. Ciekawe, czy prokurator uzna za przestępstwo orzekanie w składzie niewystarczającym w stosunku do wymagań określonych w ustawie, której konstytucyjność była przedmiotem orzekania... Niewiele wskazuje także na uwzględnienie zastrzeżeń Komisji Europejskiej i Rady Europy. Zapewne kolejny raz dojdzie do interpretacji w Pawlakowo-Kargulowym stylu, czyli "sąd sądem, a sprawiedliwość jest po naszej stronie"...
Co zrobi PiS w sprawie swoich ministrów, którzy niemal każdego dnia w negatywny sposób zwracają na siebie uwagę opinii publicznej w Europie i USA? Pamiętamy, że news o stwierdzeniu na temat "murzyńskości" Polski wobec USA Radosława Sikorskiego - ówczesnego ministra spraw zagranicznych, w nagranej prywatnej (!) rozmowie, przez dobry tydzień nie schodził z czołówek, a sam Sikorski słusznie był wszem i wobec piętnowany za swoją prywatną wypowiedź. A teraz publicznie (!!!) obecny szef MSZ mówi bez ogródek o tym, że "murzyńskość" w relacjach z USA już się skończyła. Jak mają tak mało dyplomatyczną wypowiedź odbierać Amerykanie, a zwłaszcza ich prezydent? Jak po takim zdarzeniu ma wyglądać wsparcie USA w ramach NATO, na którą polski rząd tak bardzo liczy?
Chciałbym, aby faktycznie doszło do szczerego kompromisu, lecz po prostu nie wierzę w takie rozwiązanie. Osobliwie ma to zresztą wyglądać - spokój, bo jest szczyt NATO w Warszawie, ale głównie dlatego, że wkrótce potem przyjeżdża papież na Światowe Dni Młodzieży. Wygląda to tak, jakby największy autorytet religijny i moralny stanowił dla polityków PiS swoisty parawan, za którym mogą ukryć - choćby na jakiś czas - problemy, które sami spowodowali.
Mało tego - opozycja miałaby siedzieć cicho przez kilka miesięcy, a tymczasem rządząca formacja nie kryje, że zamierza otworzyć kolejny front dzielący społeczeństwo. Bo jak w takiej chwili można nazwać zamiar wprowadzenia bezwzględnego zakazu aborcji, który siłą rzeczy wywołuje już szerokie dyskusje i głośne protesty różnych środowisk? Czy przewodzącym tej inicjatywie biskupom wydawało się, że będzie inaczej? W chwili, gdy ugrupowanie konserwatywno-prawicowe ma bezwzględną większość w Sejmie, Episkopat arbitralnie uznał, że zawarty w 1993 roku kompromis (na mocy którego obowiązujące w naszym kraju przepisy antyaborcyjne i tak są najbardziej represyjne w Europie) wyczerpał już rację bytu. Podobnie uważa J. Kaczyński, 10 lat temu nie popierający całkowitego zakazu aborcji. Wtedy nie był całkowicie pewny uzyskania parlamentarnej większości, dziś jest inaczej. Wydaje się, iż takie działanie nie jest przypadkowe, a obliczone właśnie na jeszcze mocniejsze poróżnienie obywateli i wzmocnienie znaczenia Kościoła, by nie powiedzieć, że znaczący krok w kierunku republiki wyznaniowej. Referendum zapewne nie wchodzi w rachubę, nawet gdyby zebrano grubo ponad milion podpisów...
Wiele wskazuje zatem na to, że te wszystkie pojednawcze gesty a także inne wydarzenia (np. wprowadzenie Programu 500+) mają na celu uśpienie czujności społeczeństwa. Jeśli zabraknie wystarczającej reakcji - rzecz jasna w granicach obowiązującego (jeszcze) prawa - wielu może obudzić się w Polsce, w jakiej nie chcieliby mieszkać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz