24 marca, czyli w czwartek, upłynęło dokładnie 15 lat od meczu piłkarskiej reprezentacji Polski, który zapisał się w mojej pamięci wyjątkowo. Choćby dlatego, że wygrana 3:2 z Norwegią w Oslo znacząco przybliżyła biało-czerwonych do awansu na Mistrzostwa Świata rozgrywane w Japonii i Korei Południowej, po szesnastu latach przerwy w występach na tej imprezie (o Euro nie wspominając, bo tam do 2008 roku nie graliśmy nigdy).
fot. Piłka Nożna / xylometazolin.blogspot.com |
Swoista klątwa Zbigniewa Bońka, rzucona po odpadnięciu reprezentacji w 1/8 finału mundialu w Meksyku, działała dość skutecznie. Wydawało się, że również Jerzy Engel nie przełamie tej niemocy. Wyniki spotkań towarzyskich jego wybrańców przed eliminacjami Mistrzostw Świata nie nastrajały optymistycznie. W "polskiej" grupie rządzić i dzielić miały Norwegia i Ukraina. Tuż przed rozpoczęciem kwalifikacji do kadry dołączył dobrze znany Engelowi z Polonii Warszawa Emmanuel Olisadebe, który dopiero co otrzymał polskie obywatelstwo.
To właśnie pochodzący z Nigerii napastnik na początku września 2000 roku wbił dwie bramki Ukraińcom w premierowej potyczce o punkty, dzięki czemu biało-czerwoni niespodziewanie, ale całkiem zasłużenie wygrali w Kijowie z faworyzowanymi gospodarzami 3:1. Później na własnym terenie ekipa Engela okazała się lepsza od Białorusi, a z Walią "tylko" zremisowała. 7 pkt zebranych w trzech jesiennych występach stanowiło całkiem dobrą zaliczkę przed bojami w kolejnym roku. Konia z rzędem temu, kto przed eliminacjami typowałby taką zdobycz.
Jesienią Norwegowie dwa razy zremisowali i raz przegrali. Jak na finalistów ostatnich Mistrzostw Świata i niedawnych Mistrzostw Europy, posiadających w swoich szeregach wielu cenionych na rynku europejskim zawodników, były to rezultaty grubo poniżej oczekiwań i możliwości. Marcowe starcie z Polską w Oslo jawiło się zatem dla nich jako jedna z ostatnich okazji na włączenie się do walki o awans. Z polskiej perspektywy wyglądało to oczywiście znacznie bardziej interesująco. Otworzyła się bowiem niemała szansa co najmniej na udział w barażu (dawało go drugie miejsce w grupie) i w wyjazdowej konfrontacji z najwyżej notowanym rywalem można było uczynić dość istotny krok w tym kierunku.
Engel nieco zaskoczył, stawiając na Adama Matyska. Już wówczas wydawało się bowiem, że to Jerzy Dudek, który kilka miesięcy później przeniósł się do Liverpoolu, jest pewniakiem w reprezentacyjnej bramce. Poza tym selekcjoner zestawił "jedenastkę" z graczy, którzy w trakcie eliminacji cieszyli się jego największym zaufaniem: Kłos, Hajto, Zieliński, Michał Żewłakow w obronie, Iwan, Kałużny, Świerczewski, Koźmiński w drugiej linii, zaś parę napastników utworzyli Olisadebe i Kryszałowicz.
Po wstępnym badaniu sił, biało-czerwoni kompletnie zaskoczyli gospodarzy. Olisadebe dwa razy wykazał się niezwykłym instynktem strzeleckim. Pierwszy gol padł po świetnej wymianie kilku podań, a w drugim przypadku "Oli" wspaniale przymierzył zza linii pola karnego. Po dwóch kwadransach tablica na stadionie Ullevaal pokazywała wynik 0:2, co wywołało konsternację na trybunach, oczywiście oprócz szalejących z radości polskich kibiców.
Norwegowie nie dawali za wygraną, ale znakomicie spisywał się Matysek. Po zmianie stron nie był jednak w stanie obronić strzału Johna Carewa. Chwilę później kolejny raz uratował swoich kolegów przed utratą gola, doznając przy tej interwencji bolesnej kontuzji. Zastąpił go Dudek, który trzy minuty po wejściu nie miał szans obronić niesamowicie precyzyjnego strzału asa Manchesteru United - Ole Gunnara Solskjaera. Wydawało się, że Wikingowie pójdą za ciosem i obejmą prowadzenie, lecz wtedy na wysokości zadania stanął właśnie przyszły bramkarz Liverpoolu, kilka razy stopując rywali. Za to 5 minut przed końcem nasza reprezentacja wykorzystała jedną z niewielu okazji w drugiej połowie. Z wolnego zacentrował Michał Żewłakow, a do piłki wystartował Bartosz Karwan, gubiąc kryjącego go zawodnika. Rezerwowy pomocnik popisał się precyzyjną "główką", którą kompletnie zaskoczył bramkarza gospodarzy. 3:2!!! Ostatnie minuty to oczywiście spora nerwówka, wybijanie piłki im dalej od bramki. Wynik udało się dowieźć do końca, ku ogromnej radości polskich kibiców - zarówno na Ullevaal, jak i przed telewizorami. Ich pupile pokazali wielki hart ducha, wolę walki, bez kompleksów przeciwstawiając się wyżej notowanemu i cenionemu w Europie przeciwnikowi. Udowodnili, iż drzemie w nich duży potencjał.
Żeby nie być gołosłownym - poniżej wrzucam film ze skrótem tej niezwykle zaciętej i doskonale pamiętanej potyczki (za pośrednictwem strony www.forumsportowe.com.pl). Przeżyjmy to jeszcze raz...
Po wiktorii w Oslo Olisadebe, Dudek i spółka mieli już niejako z górki. Pewna wygrana z Armenią w Warszawie, wyjazdowy sukces w Cardiff, jeden punkt wywieziony z Erewania. 1 września Stadion Śląski oszalał. Ofiarami biało-czerwonych znów byli Norwegowie, nie mający już szans choćby na baraże. Zwycięstwo 3:0 zapewniło polskiej reprezentacji powrót na światowe salony. Trzeba oddać to, co należne Engelowi - znakomicie dobrał skład, który wygrał kwalifikacje. Selekcjoner nie słuchał podpowiedzi mediów, konsekwentnie realizując swoją wizję. Z pozytywnym nieraz skutkiem stawiał na piłkarzy niedocenianych, w których przydatność dla reprezentacji wcześniej powątpiewano. To, że niespełna rok później w Korei Południowej zawiedli, stanowi już odrębną kwestię, do której może kiedyś szerzej nawiążę.
Mecz z 24 marca 2001 roku zapamiętałem także pod innym względem. Transmisję "na żywo" z Oslo przeprowadzała kodowana stacja Wizja Sport, notabene już wówczas dogorywająca. Takie to były czasy, że żadna z ogólnodostępnych telewizji nie posiadała praw do bezpośredniej transmisji wyjazdowych spotkań drużyny narodowej, co rzecz jasna stawiało kibiców w trudnym położeniu. Oglądanie retransmisji w TVP, gdy wynik był już znany, w oczywisty sposób nie mogło być zbyt atrakcyjne. Co więc pozostało? Walka o miejsce przed ekranem w jednym z pubów. To było jedno z pierwszych wydarzeń sportowych, oglądanych przeze mnie właśnie w takim miejscu. Poprzednia dekada przyniosła w tym zakresie dużą zmianę, popularyzując takie wspólne oglądanie w różnych lokalach. Przeżywane emocje są większe niż w domu przed telewizorem. Przesadą będzie stwierdzenie, że można poczuć się wówczas prawie jak na stadionie, ale jest w tym trochę prawdy.
Jednym słowem - to był występ biało-czerwonych, o którym po prostu nie wolno zapomnieć! Jeden z najlepszych i najważniejszych, jakie widziałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz