Zupełną oczywistością byłoby stwierdzenie, że mecze finałowe Tauron Basket Ligi pomiędzy Stelmetem Ziolona Góra a PGE Turowem Zgorzelec przyniosły wiele emocji. To były prawdziwe koszykarskie bitwy, które stały - jak na polską ligę - na dość wysokim poziomie.
fot. sport.tvp.pl |
Wśród ludzi związanych z basketem utarło się przekonanie, że o sukcesie w takiej rywalizacji decyduje w pierwszej kolejności defensywa. Ten swoisty slogan potwierdził się i tym razem. Słoweniec Sašo Filipovski, który niegdyś do finałów play-off (po raz pierwszy w historii tego klubu) wprowadził... Turowa Zgorzelec, teraz znalazł się po drugiej stronie barykady. Kiedy w listopadzie przejmował zespół po swoim obecnym asystencie - Andrzeju Adamku, wielu wątpiło, że team z Zielonej Góry będzie w stanie trzeci raz z rzędu zameldować się w finale. W klubie panowała niezbyt dobra atmosfera po niepowodzeniach w lidze, a zwłaszcza EuroCupie.
Filipovski potrafił szybko wdrożyć swoją wizję koszykówki, którą zawodnicy umieli realizować na parkiecie. Efektem była seria zwycięstw w TBL, której towarzyszył lekki kryzys dość pewnie wcześniej grających obrońców tytułu. Stelmet nie zdołał jednak wywalczyć pierwszego miejsca w fazie zasadniczej, przegrywając je rzutem na taśmę (gorszy bilans bezpośrednich potyczek) właśnie z Turowem. Różnica niewielka, ale to zespół ze Zgorzelca większość obserwatorów kreowała na faworytów play-off, kierując się atutem własnej hali i nieco większym potencjałem kadrowym. Obie drużyny bez większych problemów awansowały do decydującej rozgrywki, stając naprzeciwko siebie na tym etapie już trzeci sezon z kolei.
Przy stanie 2-0 dla mistrzów Polski, pretendent znajdował się pod ścianą - jedna porażka u siebie znacząco ograniczyłaby jego szansę na złoto. Końcówka pierwszej z tych konfrontacji była mocno "na styku". Gdyby w ostatniej sekundzie Mardy Collins trafił zza linii 675 cm, doszłoby do dogrywki. Dwa dni później ekipa z województwa lubuskiego wręcz zgniotła swoich rywali twardą defensywą. Najbardziej ofensywny team w TBL (w sezonie zasadniczym zdobywał średnio 92 pkt na mecz) szczególnie w drugiej połowie był bezradny wobec taktyki zaordynowanej przez Filipovskiego. 53 pkt świadczą o tym wręcz dobitnie. Klucz do sukcesu zielonogórzan tkwił także w bardzo dobrej skuteczności z dystansu - dużo lepszej niż za 2 pkt. Przełom nastąpił w trzeciej kwarcie, gdy gracze Stelmetu trafili aż pięć "trójek", odskakując rywalom na kilkanaście punktów.
W wyrównanej serii "best of seven" kluczowe są na ogół mecze nr 4 i 5. Wówczas jest już coraz bliżej rozstrzygnięć, a zmęczenie fizyczne i presja dają o sobie coraz mocniej znać. Kto lepiej wytrzyma te trudne warunki, znajdzie jeszcze rezerwy ludzkie i taktyczne w swoich szeregach, ten ma duże szanse na wygranie tej morderczej walki. Ta niepisana reguła potwierdziła się w finale TBL. Miodrag Rajković nie wyciągnął właściwych wniosków z dwóch porażek swojej drużyny w Zielonej Górze. W czwartej kwarcie Turów praktycznie nie istniał w ataku, znów będąc stłamszony przez świetną obronę Stelmetu, który objął prowadzenie 3-2 w walce o tytuł. W końcówce gospodarze byli już wręcz zrezygnowani, a po zakończeniu tej potyczki przyznawali, że rywale ich rozszyfrowali.
Rozegrane 48 godzin później szóste spotkanie nie było formalnością, ale dało się dostrzec tendencje zarysowane już wcześniej. Zespół z Zielonej Góry, niesiony dopingiem swoich kibiców, zachował więcej świeżości i pomysłu na grę. Quinton Hosley nie tylko znakomicie bronił, ale był też najskuteczniejszym graczem na boisku, udowadniając, że drugi w jego karierze tytuł MVP serii finałowej TBL zdobył w pełni zasłużenie. Bardzo dobre zawody rozgrywał grający z kontuzją Łukasz Koszarek, a pozostali zawodnicy również dokładali swoje cegiełki do sukcesu. To wszystko sprawiło, że znowu w drugiej połowie inicjatywa była po stronie podopiecznych Filipovskiego. Koszykarze ze Zgorzelca grali schematycznie i nie mieli pomysłu na zmniejszenie około 10-punktowej straty.
W wyrównanej serii "best of seven" kluczowe są na ogół mecze nr 4 i 5. Wówczas jest już coraz bliżej rozstrzygnięć, a zmęczenie fizyczne i presja dają o sobie coraz mocniej znać. Kto lepiej wytrzyma te trudne warunki, znajdzie jeszcze rezerwy ludzkie i taktyczne w swoich szeregach, ten ma duże szanse na wygranie tej morderczej walki. Ta niepisana reguła potwierdziła się w finale TBL. Miodrag Rajković nie wyciągnął właściwych wniosków z dwóch porażek swojej drużyny w Zielonej Górze. W czwartej kwarcie Turów praktycznie nie istniał w ataku, znów będąc stłamszony przez świetną obronę Stelmetu, który objął prowadzenie 3-2 w walce o tytuł. W końcówce gospodarze byli już wręcz zrezygnowani, a po zakończeniu tej potyczki przyznawali, że rywale ich rozszyfrowali.
Rozegrane 48 godzin później szóste spotkanie nie było formalnością, ale dało się dostrzec tendencje zarysowane już wcześniej. Zespół z Zielonej Góry, niesiony dopingiem swoich kibiców, zachował więcej świeżości i pomysłu na grę. Quinton Hosley nie tylko znakomicie bronił, ale był też najskuteczniejszym graczem na boisku, udowadniając, że drugi w jego karierze tytuł MVP serii finałowej TBL zdobył w pełni zasłużenie. Bardzo dobre zawody rozgrywał grający z kontuzją Łukasz Koszarek, a pozostali zawodnicy również dokładali swoje cegiełki do sukcesu. To wszystko sprawiło, że znowu w drugiej połowie inicjatywa była po stronie podopiecznych Filipovskiego. Koszykarze ze Zgorzelca grali schematycznie i nie mieli pomysłu na zmniejszenie około 10-punktowej straty.
Decydujący wpływ na końcowe rozstrzygnięcie miał zatem piąty mecz, wygrany przez ekipę z województwa lubuskiego na wyjeździe. Zyskali tym psychologiczną przewagę, zwłaszcza że we własnej hali nie przegrali ani jednego spośród dwudziestu jeden ligowych spotkań w tym sezonie. Postacią, bez której złoto nie wróciłoby do Zielonej Góry, jest na pewno trener Filipovski, który znakomicie przygotował swoją drużynę do najważniejszych gier. Nawiązał tym samym do postawy swojego rodaka - Andreja Urlepa, który został zapamiętany przez wielu fanów basketu w Polsce choćby z tego powodu, że również w finałach potrafił zatrzymać rywali żelazną defensywą.
Osobiście mam powody do satysfakcji związanej z triumfem Stelmetu w ekstraklasie. To właśnie przyszłych mistrzów Polski dane było mi obejrzeć w akcji kilka miesięcy temu w Dąbrowie Górniczej, gdy po 10-letniej przerwie pofatygowałem się na mecz najwyższej klasy rozgrywkowej koszykarzy (kilka słów na ten temat pisałem tutaj). Ponadto trzeba jeszcze dodać sentymentalną okoliczność. Asystentem Sašo Filipovskiego jest wspomniany Adamek, a w sztabie szkoleniowym znajdował się również Arkadiusz Miłoszewski - zarazem trener grających w II lidze rezerw nowych-starych mistrzów Polski (Muszkieterowie Nowa Sól). Co łączy tych dwóch dżentelmenów? Ano to, że obaj byli znanymi koszykarzami i w latach 90-tych minionego stulecia występowali w grającej wówczas w ekstraklasie Polonii Przemyśl.
Osobiście mam powody do satysfakcji związanej z triumfem Stelmetu w ekstraklasie. To właśnie przyszłych mistrzów Polski dane było mi obejrzeć w akcji kilka miesięcy temu w Dąbrowie Górniczej, gdy po 10-letniej przerwie pofatygowałem się na mecz najwyższej klasy rozgrywkowej koszykarzy (kilka słów na ten temat pisałem tutaj). Ponadto trzeba jeszcze dodać sentymentalną okoliczność. Asystentem Sašo Filipovskiego jest wspomniany Adamek, a w sztabie szkoleniowym znajdował się również Arkadiusz Miłoszewski - zarazem trener grających w II lidze rezerw nowych-starych mistrzów Polski (Muszkieterowie Nowa Sól). Co łączy tych dwóch dżentelmenów? Ano to, że obaj byli znanymi koszykarzami i w latach 90-tych minionego stulecia występowali w grającej wówczas w ekstraklasie Polonii Przemyśl.
Kolejny sezon zapowiada się bardzo ciekawie, choćby dlatego, że kilka klubów planuje dokonać zmiany składu finałowej pary. Szykują się więc ponownie spore emocje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz