Na
początku września Polski Związek Koszykówki ogłosił, że
selekcjonerem reprezentacji Polski koszykarek został Teodor Mołłow, trener MKK Siedlce. 67-letni Bułgar od ponad 25 lat mieszka i
pracuje w Polsce. Dotąd bardziej był znany z prowadzenia zespołów
męskich, m.in. Górnika Wałbrzych, Polonii Przemyśl, Bobrów Bytom
czy AZS-u Lublin. Z tym doświadczonym i pełnym zaangażowania w swoją pracę szkoleniowcem rozmawiałem po
meczu jego zespołu z Wisłą Can-Pack Kraków.
fot. PAP / eurosport.onet.pl |
W
mediach częściej wymieniało się nazwiska innych trenerów, a
tymczasem to Pan został selekcjonerem żeńskiej reprezentacji. Czy
również dla Pana ta nominacja była dużą niespodzianką?
Nie
byłem zaskoczony tym faktem. W sytuacji, w jakiej obecnie znalazła
się kadra, władze PZKosz kierowały się najprawdopodobniej tym, że
potrzebny jest trener z dużym doświadczeniem, który nie będzie
podejmować nerwowych ruchów. Szczególnie ważny jest w tej chwili
spokój, dzięki któremu będzie można najpierw zbudować najpierw
dobrą atmosferę, a następnie stworzyć kolektyw, będący w
stanie osiągnąć oczekiwane wyniki.
Jakie
są Pana wrażenia po zgrupowaniu w Pruszkowie?
Widziałem
zaangażowanie zawodniczek, ich chęć do współpracy, pozytywną
atmosferę - to na pewno cieszy. Pięć dni to bardzo mało, prawie
nic. Kolejne zgrupowanie też tyle potrwa. Przez taki okres nie ma
możliwości wiele zmienić w stylu gry. Gdyby ktoś stwierdził,
że w ciągu kilku dni jest w stanie wprowadzić
istotne zmiany, jeśli chodzi o obronę, szybki atak czy atak
pozycyjny, trzeba uznać, że chyba żartuje. Więcej można
popracować nad mentalnością, wolą walki.
Jak
ocenia Pan szanse w tych eliminacjach? Rywalki nie należą do
łatwych…
Zgadza
się - grupa jest bardzo ciężka. Ostatnio obserwuję ligę
belgijską i muszę powiedzieć, że w reprezentacji tego kraju
występują zawodniczki, które prezentują bardzo dobry poziom.
Jeśli do tego dodamy, że przyjdzie nam grać z czwartym zespołem
ostatnich Mistrzostw Europy, czyli Białorusią, to widać, jak
trudne zadanie stoi przed nami. Oczywiście, nie mówię tego, aby
usprawiedliwiać ewentualne niepowodzenie. Zrobimy, co w naszej mocy,
aby awansować na Eurobasket w 2017 roku, czyli nie spaść poniżej
tego poziomu, na jakim dotychczas znajdowała się kadra.
Za
nami dopiero kilka kolejek Tauron Basket Ligi Kobiet, ale już
pojawiają się głosy, że poziom rozgrywek jest wyższy niż w
poprzednich latach. Czy podziela Pan to zdanie?
Tak.
Wszystkie drużyny są dużo mocniejsze w porównaniu do minionego
sezonu. Wyjątkiem może jest KSSSE AZS PWSZ Gorzów Wlkp.
- brakuje tam zawodniczek klasy Sharnee Zoll czy Alyssi Brewer.
Niestety, również prowadzone przeze mnie MKK Siedlce prezentuje
niższy poziom, czego powodem jest trudna sytuacja finansowa.
A
Wisła Can-Pack Kraków? Mistrzynie Polski nie dysponują już tak
silnym składem, jak w sezonie 2014/2015…
Wisła
nadal jest w bardzo dobrym stanie. Uważam, że ta drużyna nie
powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
Kto
zdobędzie złoto w TBLK?
Na
tę chwilę uważam, że równe szanse mają Wisła i Artego
Bydgoszcz. Istotnym czynnikiem będzie zdrowie i forma zawodniczek,
zwłaszcza polskich.
Przez
wiele lat pracował Pan w męskiej koszykówce, sięgając w polskiej
ekstraklasie po brązowe medale z Polonią Przemyśl i Bobrami Bytom.
Czy mógł Pan więcej osiągnąć?
Oczywiście,
ale również mogło być gorzej. W latach 90-tych XX wieku, gdy
pracowałem z czołowymi klubami, jeszcze nieuregulowane były zasady
funkcjonowania ligi, współpracy z menedżerami koszykarzy. Liga
dopiero stawała się profesjonalna. Od tego czasu minęło
wiele lat, zanim zdecydowano się na bardzo słuszny ruch, za jaki
uważam zamkniętą formułę ekstraklasy.
Wielu
krytykuje to rozwiązanie, sugerując, że zabija ducha sportowej
rywalizacji. Zespoły nie muszą obawiać się o utrzymanie w
ekstraklasie.
Dzięki
zamknięciu ligi można wprowadzać do drużyny młodych graczy, nie
ma presji wyniku, pod której wpływem ściąga się dzisiaj kolejnych
zawodników zagranicznych, co nie przynosi korzyści polskiej
koszykówce. Myślę, że taka formuła jest dobrym przykładem
dla ligi żeńskiej, gdzie także powinna zostać
wprowadzona. Wówczas w wielu klubach, w tym także MKK Siedlce,
mogłyby ogrywać się młode koszykarki, a to wpłynęłoby
pozytywnie na przyszłość basketu w Polsce.
A
czy jest Pan zwolennikiem przepisu o równoczesnym pobycie na boisku
minimum dwóch Polek?
Z
jednej strony jest to sztuczna zasada, jednak musimy patrzeć na to,
że nie można zostawić polskiej ligi bez polskich zawodniczek.
Oprócz zamknięcia ligi, należałoby rozważyć wdrożenie jeszcze
innych reguł. Ciekawy byłby na przykład przepis „5+7”, czyli
maksimum pięć zagranicznych koszykarek w składzie zespołu,
zastępujący obowiązek gry dwóch Polek. Uważam,
że decyzje muszą być przemyślane, bo następne 3-4 lata
będzie decydować o tym, czy poziom żeńskiej koszykówki w
Polsce pójdzie w górę, czy też wyraźnie spadnie.
Trudniej
jest prowadzić drużynę męską czy żeńską?
Zdecydowanie
żeńską. Z mężczyznami w miarę łatwo można wyjaśnić
niejasności czy wskazać błędy. U kobiet jest pod tym względem
dużo więcej komplikacji, pojawiają się personalne rozgrywki,
plotkowanie, dzielenie się na grupy. Pod tym względem jest to
na pewno większe wyzwanie dla trenera.
Jak
w porównaniu do okresu, gdy pracował Pan w męskiej ekstraklasie,
zmieniła się sama koszykówka? Czy dostrzega Pan
istotne różnice choćby w taktyce czy przygotowaniu
zawodników?
Poziom
przygotowania fizycznego poszedł tak do przodu, że coraz częściej
jest decydującym czynnikiem. Równie istotne jest właściwe
rozpracowanie przeciwnika, które powoduje, że przy dobrej
defensywie połączonej z przygotowaniem fizycznym nieraz dochodzi do
dość niespodziewanych wyników.
A
co dla Pana jest najważniejsze w baskecie?
Mam
taką filozofię – cenniejsze jest zwycięstwo 50:48 niż 120:118.
Obrona musi być decydująca, jest podstawą, od której wszystko się
zaczyna. W polskiej lidze braki techniczne czy rzutowe mogą zostać
zrekompensowane przez odpowiednią mentalność, wolę walki i
psychikę. Właśnie nastawienie drużyny do walki będzie niezwykle
ważne podczas naszych spotkań w eliminacjach Mistrzostw Europy.
Kilku
graczy, których Pan prowadził – choćby Andrzej Adamek, Arkadiusz
Miłoszewski i Daniel Puchalski - wybrało pracę trenera. Czy jest
Pan zadowolony z ich rozwoju w tej profesji?
Jestem
zadowolony, gdy przypomnę sobie, kogo trenowałem, co ci zawodnicy przejęli
ode mnie i co przekazują dalej, już jako trenerzy. To zawsze przyjemność, gdy mistrz
widzi swoich uczniów, czyniących postępy i idących w bardzo
dobrym kierunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz