czwartek, 9 maja 2024

Puchar dla mistrzów dogrywek!

Patrząc na Wisłę Kraków wyłącznie z perspektywy rozpoznawalności i medialności, czyli na jej bogatą historię, sukcesy, nieustannie wysokie aspiracje i liczne szeregi sympatyków, zdobycie Pucharu Polski raczej nie powinno zaskakiwać. Gdyby jednak uwzględnić aspekty czysto sportowe i wydarzenia ostatnich kilku lat, trzeba już mówić o sporej niespodziance. Choćby z tego powodu 2 maja 2024 roku zostanie zapamiętany jako jedna z najbardziej chlubnych kart w klubowych dziejach.

fot. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.pl


Jak wiadomo, niemal dokładnie 2 lata temu ekipa "Białej Gwiazdy" zaznała goryczy spadku z ekstraklasy, co było bardzo bolesnym ciosem. Przedsezonowe plany właścicieli klubu i oczekiwania kibiców wyglądały przecież zupełnie inaczej. Tylko czy nie były zbyt życzeniowe? Rzeczywistość okazała się brutalna. Zamiast postępu i walki o miejsca w górnej połowie tabeli, już trzeci rok z rzędu Wisła toczyła ciężką batalię o pozostanie w najwyższej klasie - tym razem przegraną. Przyczyniła się do tego duża rotacja w kadrze drużyny i zmiany trenerów. Zamiast stabilizacji panował chaos. Były indywidualności, nie było zespołu. Jeśli dodać do tego szereg indywidualnych - czasem trudno wytłumaczalnych - błędów zawodników, a także brak zwykłego szczęścia w niektórych meczach, można stwierdzić, że degradacja stanowiła logiczne dopełnienie swoistego ciągu zdarzeń.

Jak to zazwyczaj w tak traumatycznych okolicznościach bywa, doszło do kolejnych poważnych roszad. Nie przyniosły one pożądanych efektów, wobec czego już w połowie rundy jesiennej z trenerską posadą pożegnał się Jerzy Brzęczek, którego zastąpił dotychczasowy asystent - doskonale wszystkim znany Radosław Sobolewski. W styczniu 2023 roku wciąż wierzący w szybki powrót do krajowej elity Jarosław Królewski i Jakub Błaszczykowski zdecydowali się postawić na hiszpański zaciąg. Stanowisko dyrektora sportowego objął były szkoleniowiec "Białej Gwiazdy" - Kiko Ramirez, który sprowadził kilku swoich rodaków. Zarówno oni, jak i będący pod Wawelem już kilka miesięcy Angel Rodado i Luis Fernandez nie odmienili gry na tyle, aby zrealizować postawiony cel. Mimo serii wiosennych zwycięstw, w decydujących spotkaniach zabrakło odpowiedniej dyspozycji, na czym skorzystała zwłaszcza Puszcza Niepołomice. Niebudząca szczególnych emocji przygoda z Pucharem Polski zakończyła się na 1/8 finału, po wyjazdowej porażce z ówczesnym II-ligowcem - Motorem Lublin.

Angel Rodado - fot. Mateusz Kaleta / LoveKrakow.pl

Na pierwszy rzut oka obecny sezon wygląda podobnie do poprzedniego. Hiszpanów jest jeszcze więcej niż rok temu. Nie tylko na boisku, gdyż po grudniowej dymisji Sobolewskiego (tymczasowo zastąpił go Mariusz Jop) trenerem został Albert Rude - zaledwie 36-letni, ale już z niemałym bagażem doświadczeń. Co ciekawe, w porównaniu do wcześniejszych, obfitujących w zmiany okienek transferowych, to ostatnie minęło stosunkowo spokojnie. Rezultaty w I lidze rozczarowują, a szczególnie irytuje nonszalanckie gubienie punktów w starciach z rywalami okupującymi dolne rejony tabeli. Dobitnym przykładem jest poniedziałkowy remis w Sosnowcu z zamykającym stawkę i już zdegradowanym Zagłębiem. Dominacja w posiadaniu piłki i stwarzanie sporej ilości sytuacji podbramkowych niejednokrotnie nie przekłada się na oczekiwane rezultaty (jedynie 13 zwycięstw na 31 meczów), zwłaszcza gdy zawodzi skuteczność, a bramkarz i obrońcy zaliczają rozmaite wpadki, kończące się stratami goli. Tak sprofilowany team, grający "po hiszpańsku", zderza się z dobrze zorganizowanymi, ambitnymi przeciwnikami. Znacznie bardziej przydatne niż finezja są w tej lidze solidność i walka. Na trzy kolejki przed końcem Wisła nie ma już szans na bezpośredni awans - w tej chwili musi skupić się na zajęciu choćby 6. miejsca, gwarantującego udział w barażach...

Jakby po cichu rozwijała się wędrówka przez kolejne rundy Pucharu Polski, dużo bardziej efektywna od szarej ligowej rzeczywistości. Jesienią futboliści z Białą Gwiazdą na koszulkach ograli na własnym terenie inne ekipy z drugiego frontu - Lechię Gdańsk (2:1 po dogrywce), Polonię Warszawa (3:0) i Stal Rzeszów (4:1). Tym sposobem - jako jedyni spoza ekstraklasy - zameldowali się w ćwierćfinale, a tam czekał na nich Widzew Łódź. Na Stadionie Miejskim im. Henryka Reymana długo zanosiło się na wygraną przyjezdnych, ale dosłownie rzutem na taśmę wyrównał Rodado. Ten gol wywołał wielkie kontrowersje - inna sprawa, że najczęściej kwestionowali go ci, którzy nie chcieli widzieć wcześniejszych pomyłek sędziego na niekorzyść krakowian... Gdy zanosiło się już na serię rzutów karnych, bramkę na 2:1 wbił Szymon Sobczak i awans I-ligowca do półfinału stał się faktem! Na tym etapie los był łaskawy, przydzielając podopiecznym trenera Rude potencjalnie najsłabszego z pozostałej trójki Piasta Gliwice, wskazując też Kraków jako miejsce potyczki. 3 kwietnia gospodarze byli lepsi, dyktując warunki gry. Już w 1. minucie do siatki trafił Sobczak, a pod koniec pierwszej połowy wynik podwyższył Jesus Alfaro. Po przerwie goście zdobyli kontaktowego gola, zatem końcówka była dość nerwowa. Wiślakom udało się jednak utrzymać 2:1, co wywołało olbrzymią euforię na trybunach, wypełnionych prawie w stu procentach. "Finał jest nasz!" - dało się słyszeć okrzyki, a na telebimie pojawiła się poniższa grafika...


W okresie, gdy w gabinetach na ul. Reymonta niepodzielnie panował Bogusław Cupiał, tylko dwukrotnie (lata 2002 i 2003) klubowa gablota wzbogaciła się o to trofeum, co wyraźnie kontrastowało z aż ośmioma tytułami mistrza Polski (1999-2011). Po raz ostatni w finale Pucharu Polski Wisła uczestniczyła 16 lat temu, przegrywając po rzutach karnych z Legią Warszawa.

Drugi półfinał był szczęśliwy dla zaliczającej się do czołówki ekstraklasy Pogoni Szczecin, która po dogrywce wyeliminowała lidera - Jagiellonię Białystok. Wcześniej "Portowcy" poradzili sobie z równie mocnymi Lechem Poznań i Górnikiem Zabrze. Nikogo zatem nie mogło dziwić, że to właśnie Kamilowi Grosickiemu i spółce dawano o wiele więcej szans na końcowy triumf. Przemawiały za nimi wyższe umiejętności, mocna i wyrównana kadra, w której można znaleźć byłych lub obecnych reprezentantów swoich krajów. Każdy spośród dotychczasowych czterech występów w finale szczecinianie kończyli porażką. "Jeśli nie teraz, to kiedy?!" - powtarzali ich kibice. 

Perspektywa rozegrania tak prestiżowej konfrontacji na Stadionie Narodowym - i to podczas długiego majowego weekendu - była niezwykle atrakcyjna dla tysięcy zwolenników "Białej Gwiazdy", niekoniecznie tylko tych mieszkających w Krakowie. Problem w tym, że klub został ukarany zakazem obecności swoich kibiców na wyjazdowych meczach Pucharu Polski. Nieprzejednaną postawą wykazał się tutaj prezes Królewski, wręcz grożąc oddaniem walkowerem finałowej batalii w przypadku odmowy wpuszczenia fanów Wisły. Powoływał się przy tym na podobny precedens sprzed kilku lat. Na szczęście PZPN przychylił się do jego oficjalnego wniosku. Jak się potem okazało, była to wyjątkowo trafna decyzja.

Na trybunach współczesnej świątyni polskiego futbolu fani obu klubów stworzyli znakomitą atmosferę. Przygotowali barwne oprawy, kulturalnie dopingowali swoich ulubieńców, z wzajemnością szanowali i doceniali swoich rywali. Obawiano się, że w stolicy dojdzie do ekscesów (a swoje trzy grosze wtrącą pseudokibice Legii), ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Jednym z symboli całego wydarzenia jest poniższe zdjęcie (udostępnione na portalu X m.in. przez Zbigniewa Bońka). 


Można powiedzieć, że Pogoń nie udźwignęła roli faworyta, choć byłoby to trochę krzywdzące dla Wisły. Stara futbolowa prawda mówi przecież, że gra się tak, jak przeciwnik pozwala. Zupełnie nie było widać różnicy jednej klasy rozgrywkowej, a wręcz trzeba zaznaczyć, że to I-ligowcy sprawiali korzystniejsze wrażenie. Stwarzali więcej sytuacji podbramkowych, lecz brakowało skuteczności. Gdy na kwadrans przed końcem regulaminowego czasu gry "Portowcy" objęli prowadzenie, wydawało się, że wszystko potoczy się zgodnie ze spodziewanym scenariuszem.

Inne popularne porzekadło każe jednak pamiętać o tym, że mecz trwa 90 minut plus to, co doliczy sędzia. Arbiter zamierzał dodać do drugiej połowy 7 minut, ale dodatkowo wydłużył ją z powodu opieszałości szczecinian we wznawianiu gry. No i w ósmej minucie tego ponadnormatywnego czasu - praktycznie w ostatniej akcji - rezerwowy obrońca Eneko Satrustegui trafił do siatki! Człowiek, dla którego zazwyczaj nie było miejsca w podstawowym składzie, a gdy został desygnowany do startowej "jedenastki" w ligowym spotkaniu poprzedzającym finał, podał wprost pod nogi rywala, co po chwili skończyło się stratą bramki. Teraz, w tak newralgicznej chwili, pięknie się zrehabilitował. Dogrywka! W niej zaraz na początku błysnął Rodado, który wykorzystał dość podobny błąd Leo Borgesa. Chociaż niejeden gracz nie potrafiłby po przebiegnięciu z piłką niemal połowy boiska z takim spokojem i precyzją strzelić obok bramkarza, tuż przy słupku. Hiszpański napastnik pokazał wielką klasę!

Mimo desperackich prób Pogoni, "Biała Gwiazda" utrzymała prowadzenie do końca dogrywki. A potem była euforia, szampan, konfetti i oczywiście puchar w rękach kapitana - Alana Urygi...

Najważniejsze momenty finału można obejrzeć w poniższym materiale kanału Łączy nas piłka TV.


2:1 to ulubiony wynik wiślaków, bo taki padł także w pierwszej rundzie, ćwierćfinale i półfinale. Zaledwie jedno z tych czterech starć rozstrzygnęli w ciągu 90 minut. Śmiało więc można nazwać ich mistrzami dogrywek!

Zdobycie Pucharu Polski nie ma jedynie wymiaru prestiżowego - na klubowe konto wpłynęło 5 mln złotych, co w niełatwej sytuacji finansowej (o czym chętnie dywagowało wielu dziennikarzy, jakoś mniej interesujących się zdecydowanie większymi problemami praktycznie już pewnej awansu do ekstraklasy Lechii...) jest niezwykle istotne. Oczywiście cieszy również powrót do europejskich pucharów po aż dwunastu latach - Wisła po raz ostatni mierzyła się na kontynentalnej arenie dokładnie 23 lutego 2012 roku ze Standardem Liege na wyjeździe w 1/16 Ligi Europy. Teraz rozpocznie od eliminacji tych rozgrywek. Póki co trudno stwierdzić, czy będzie rozstawiona i na kogo trafi, ale już pokonanie pierwszej przeszkody powinno zostać uznane za sukces.

Nieoczekiwany triumf w "pucharze tysiąca drużyn" po raz kolejny przypomniał o dużym potencjale "Białej Gwiazdy" - nie tylko stricte sportowym, ale też marketingowym i społecznym. Jakkolwiek prezes Królewski jest krytykowany za niektóre decyzje, to należy zauważyć, że świetnie radzi sobie z reprezentowaniem klubu na zewnątrz, czego dowodem był finał na Stadionie Narodowym. Być może przełamane zostaną negatywne stereotypy na temat kibiców Wisły, stojące za zupełnie arbitralnym i "oddolnym" (w tym przypadku nie ma żadnego zakazu wyjazdowego orzeczonego przez PZPN!) niewpuszczaniem ich na I-ligowe stadiony.

Jednak do pełni szczęścia potrzebny jest awans do ekstraklasy, przywracający równowagę utraconą w 2022 roku. O tym, że bez "Białej Gwiazdy" najwyższa klasa rozgrywkowa traci na swojej atrakcyjności, dało się słyszeć już niejednokrotnie. Trzeci sezon na drugim froncie byłby więc marnowaniem potencjału. Mimo że nie wszystko jeszcze stracone, to ta droga na własne życzenie robi się coraz bardziej wyboista...



Tak osobiście na koniec - żałuję, że nie pojechałem na Stadion Narodowy. Wierzę, że w przyszłości będzie mi jeszcze dane przeżyć tak interesujące i emocjonujące widowisko na tym wielkim obiekcie. Oczywiście z udziałem Wisły...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz