niedziela, 18 listopada 2018

Euroligowa katastrofa, amerykańskie rozczarowanie, wyjazdowe testy

Minęło już kilka tygodni koszykarskiego sezonu 2018/2019. Trwająca właśnie przerwa na eliminacje Eurobasketu stanowi dobrą okazję do dokonania pierwszych ocen występów zawodniczek Wisły CANPACK Kraków. Choć pod względem statystycznym dotychczasowy bilans można uznać za korzystny, to trzeba od razu zaznaczyć, że zawiodły w najważniejszej próbie. Trudno bowiem zrozumieć, dlaczego faworyzowane wiślaczki nie sprostały Olympiakosowi Pireus w dwumeczu o udział w Eurolidze...

fot. Bartek Ziółkowski / wislacanpack.pl

Powszechnie uważano, że mistrzynie Grecji są najsłabszą drużyną w gronie ubiegających się o prawo gry w najbardziej prestiżowych klubowych rozgrywkach na Starym Kontynencie. Przebieg blisko trzech kwart pierwszego spotkania, które odbyło się 9 października w Pireusie, zdawał się to potwierdzać. Podopieczne Krzysztofa Szewczyka prowadziły już różnicą 16 pkt, ale nie poszły za ciosem. W czwartej ćwiartce gospodynie rzuciły się do odrabiania strat i po upływie 40 minut na tablicy wyświetlił się wynik 63:63. Dogrywki nie rozegrano, bo o awansie decydował rewanż w hali przy ul. Reymonta. Trzy dni później krakowiankom wystarczyło więc zwycięstwo choćby w najskromniejszych rozmiarach. Po mozolnej walce, jeszcze kilkanaście sekund przed końcową syreną były bliżej powodzenia, mając jedno "oczko" przewagi i rozgrywając akcję, lecz wówczas zaczął się dramat - straciły piłkę, popełniły błąd taktyczny, nie faulując, choć przewinienie nie oznaczałoby jeszcze rzutu. Skutek tej bierności był tragiczny - wjazd pod kosz jednej z Greczynek zakończony punktami. 46:47 i ułamki sekundy do końca... Po wziętym czasie nic się nie zmieniło. Szał radości całej ekipy Olympiakosu, rozpacz zawodniczek w koszulkach z Biała Gwiazdą. Licznie zgromadzeni kibice nie byli w stanie uwierzyć w taki obrót wydarzeń. Przecież tego dnia mieli cieszyć się z uzyskania przez swoje pupilki przepustek do Euroligi...

Odniesienie sukcesu nie jest jednak łatwe, gdy zdecydowana większość wykonawczyń trenerskiego planu nie potrafi udźwignąć ciężaru odpowiedzialności, a i sam szkoleniowiec w miarę rozwoju wypadków wygląda na zagubionego, nie potrafiącego znaleźć skutecznej recepty na kłopoty. Słaba, pełna nerwowości postawa faworytek pozwoliła już na początku uwierzyć ich rywalkom, że 12 października 2018 roku mogą wspominać jako swój wielki dzień. W szeregach Wisły CANPACK punktowały tylko cztery koszykarki, a ich łączny dorobek zamknął się - jak wspomniałem - liczbą 46! Za mało, aby odnieść zwycięstwo, nawet gdy przychodzi stoczyć walkę z zawodniczkami nie należącymi w skali europejskiej do przesadnie uzdolnionych, a "tylko" ambitnych, stanowiących dobrze rozumiejący się kolektyw, świadomy stawki rywalizacji.

W teamie spod Wawelu na wysokości zadania stanęła jedynie Leonor Rodriguez. Reszta zawiodła, nawet Jordin Canada, której gra przez sporą część zawodów wyglądała gorzej od statystyk. Zdecydowanie najwyższa na parkiecie Mercedes Russell w ciągu 29 minut nie zanotowała ani jednej zbiórki! Totalnie zablokowana była najskuteczniejsza w pierwszym starciu Maria Conde, która tym razem nie trafiła żadnego z siedmiu rzutów z gry. Więcej zdziałała waleczna Maria Araujo, ale to było za mało. Nieszczęście zaczęło się już w Grecji, bo dużą sztuką byłoby wypuścić z rąk awans, gdyby udałoby się tam wygrać różnicą choćby 10 pkt. Uzyskany w takich okolicznościach remis wprowadził niepewność, zwiększył presję, uskrzydlając rywalki. Trudno powiedzieć, czy udałoby się zrealizować ten cel, jeśli na boisku pojawiłaby się Magdalena Ziętara, ewentualnie Justyna Żurowska-Cegielska, zwłaszcza, że ta ostatnia obecnie jest daleka od formy, do której kilka lat temu przyzwyczaiła krakowskich kibiców. Niestety, problemy zdrowotne wykluczyły grę obu Polek, ograniczając Szewczykowi pole manewru.

Bez cienia wątpliwości to niepowodzenie należy określić jako bardzo bolesne. Nie tylko dlatego, iż po lipcowym losowaniu powtarzano, że - nawet uwzględniając poważne zmiany kadrowe - pokonanie greckiej przeszkody jest niejako obowiązkiem. Istotny jest wymiar historyczny i prestiżowy - krakowska Wisła występowała w Eurolidze nieprzerwanie przez czternaście sezonów, rozgrywając tam dokładnie 200 meczów. W październiku okazało się, że następczynie kończącej karierę Eweliny Kobryn (pożegnanie odbyło się przed meczem z Arką Gdynia) nie są w stanie udokumentować swojej wyższości nad nie budzącym przesadnego respektu pretendentem do europejskich salonów. Oczywiście, można mówić o problemach ze zgraniem, zaledwie kilkunastu dniach wspólnych treningów i trzech spotkaniach (w tym dwóch towarzyskich) w pełnym zestawieniu. To jednak nie jest wytłumaczenie, gdyż taka sytuacja była do przewidzenia już wcześniej. Dlatego odpowiedzialność za niewykonanie zadania ponosi trener.

Na pocieszenie pozostał Puchar FIBA (EuroCup). W premierowej konfrontacji zespół ze stolicy Małopolski ograł u siebie złożoną z młodych Rosjanek Inwientę Kursk, choć stylem nie zachwycił. Następnie po zaciętym boju wywiózł cenną wygraną z Mińska, zaś w trzeciej kolejce zdecydowanie uległ w Stambule tamtejszemu Besiktasowi (71:100). Mimo to, szanse na wyjście z grupy z pierwszego lub drugiego miejsca są stosunkowo duże.

Wyniki w Energa Basket Lidze Kobiet wyglądają całkiem interesująco - pięć zwycięstw i jedna porażka. Patrząc jednak na to, z kim zmierzyły się 25-krotne mistrzynie Polski, a także - o czym pisałem w sierpniu - na tradycyjne wymagania co najmniej części kibiców, trzeba zachować pewną powściągliwość. Bardzo wysokie domowe triumfy ze znajdującymi się na dnie tabeli Sunreef Yachts Politechniką Gdańską i Ostrovią nie są czymś szczególnym, podobnie jak 14-punktowa wygrana w Siedlcach z drużyną zamierzającą konkurować o udział w play-off. "Ósemkę" za cel stawia też sobie rozczarowująca dotychczas Pszczółka Polski-Cukier AZS-UMCS Lublin, która m.in. uległa w swojej hali właśnie wiślaczkom 56:66. Świetnie spisała się wówczas Klaudia Niedźwiedzka, która w obliczu kontuzji pozostałych Polek ani na moment nie usiadła na ławce, będąc najskuteczniejszą w swojej ekipie (18 pkt).

Cztery dni później ani 19-letnia skrzydłowa, ani jej bardziej doświadczone koleżanki nie były w stanie zatrzymać Emmy Cannon. Zdobywając 32 pkt, amerykańska podkoszowa poprowadziła mającą duże aspiracje Arkę Gdynia do zwycięstwa w Krakowie. 56:67 po końcowej syrenie jak najbardziej oddawało przebieg boiskowych wydarzeń. Przyjezdne od samego początku były po prostu lepsze od rażących nieporadnością w ataku gospodyń, dla których najwięcej punktów zdobyły Amerykanki, lecz trudno było wyrażać się pozytywnie o ich grze. Notabene podobnie działo się w innych meczach.

fot. Krzysztof Porębski / fotoporebski.pl
Obserwując poczynania koszykarek zza Oceanu, które - jak się wydawało - powinny zaliczać się do czołowych postaci w ekstraklasie, nie sposób nie zauważyć, że ich motywacja do gry w koszulce z Białą Gwiazdą nie przedstawia się zbyt imponująco. Widać również problemy ze spełnianiem przez obie oczekiwanych ról. Canada nie jest typem przewidywalnej rozgrywającej, właściwie regulującej tempo akcji i rozsądnie rozdzielającej piłki. Często prezentuje chaotyczny styl, określany jako streetballowy, nadmiernie wierząc w powodzenie swoich podkoszowych wjazdów. Natomiast Russell pod względem mobilności w ofensywie ustępuje swojej poprzedniczce - Cheyenne Parker, ale i tak bardziej niepokoi jej nieporadność w defensywie, czyli elemencie, do którego szczególną uwagę przywiązuje trener.

Nawet jeśli Amerykanki zawodzą, to po potyczce w Stambule trudno było ukryć zaskoczenie ich 40-minutową obecnością na... ławce. Najprawdopodobniej nie dokuczały im urazy, zatem parkietowa absencja musiała wzbudzić wątpliwości co do relacji interpersonalnych z trenerem lub klubowymi partnerkami, ewentualnie wskazywała na to, że lada dzień ich kontrakty zostaną rozwiązane. Jeśli zaistniał jakiś kryzys wewnątrz zespołu, to niejasności szybko zostały przecięte - Canada i Russell normalnie trenowały przed rozgrywanym trzy dni później meczem w Gorzowie Wlkp. Przeciwko drużynie prowadzonej przez Dariusza Maciejewskiego obie wyszły w pierwszej piątce i zdobyły po 13 pkt. Większą zdobycz uzyskały Rodriguez i Araujo - odpowiednio 17 i 14 pkt. Ta druga mogła pochwalić się wśród przyjezdnych największą liczbą zbiórek (10) i asyst (5). Grający bardzo dobrą partię team spod Wawelu wypracował sobie w pierwszej połowie kilkunastopunktową przewagę, by po zmianie stron powiększyć ją do 27 pkt. Chociaż ostatnia kwarta była już słabsza, to ich wyższość w końcowym rozrachunku nie podlegała dyskusji. Wygrana 75:64 jest bardzo cenna, gdyż ze specyficznej gorzowskiej hali niezwykle ciężko wywieźć komplet punktów, a skład akademiczek w pełni upoważnia je do walki o czołowe lokaty.

Czy ten ostatni występ to zwiastun zwyżki formy Wisły CANPACK? Odpowiedź przyniosą najbliższe tygodnie. Terminarz nie jest sprzymierzeńcem - pięć kolejnych ligowych spotkań zawodniczki trenera Szewczyka rozegrają bowiem an wyjeździe. O ile najbliższy - w Łodzi z Widzewem - powinien być stosunkowo łatwy, to później będzie już tylko trudniej. Ślęza Wrocław (dotychczas bilans 6-0), Artego Bydgoszcz (4-1), CCC Polkowice (6-0) i Energa Toruń (4-1) pretendują w tym sezonie do walki o najwyższe laury. Będzie to więc poważny test dla koszykarek, a być może również ich szkoleniowca, którego pozycja w ostatnich tygodniach nie wygląda na zbyt pewną. Pokonanie choć dwóch ekip z tego niezwykle mocnego kwartetu będzie można uznać za dobre osiągnięcie.

Sporo było o Amerykankach, natomiast jeśli chodzi o pozostałe zawodniczki zagraniczne, to niewątpliwie na pochwałę zasługują Conde i Araujo. Chociaż warto zaznaczyć, że młode Hiszpanki lepiej radzą sobie w krajowych zmaganiach niż w kontynentalnej rywalizacji, brakuje im też stabilności. Spośród wszystkich wiślaczek to właśnie pierwsza z nich notuje najwyższą średnią punktów w EBLK (12,8), zaś druga najwięcej tam zbiera (7,3) i blokuje (1,2), a także ma najwyższy eval (15,7). Obie Marie powinny w najbliższych miesiącach jeszcze nieraz pokazać swoje niemałe umiejętności. Ich starsza rodaczka, zaliczająca się w minionym sezonie do najlepszych w polskiej ekstraklasie, zaczęła kiepsko, ale choćby ostatni mecz pokazał, że jest w stanie nawiązać do wysokiej dyspozycji. Sumując ligę i puchary, to właśnie Rodriguez najwięcej jak dotąd punktuje (średnio 12,6). Trzeba wszakże przyznać, iż dorobek trzech Hiszpanek i Amerykanek jest dość zbliżony. Brak wyraźnej liderki to z jednej strony zaleta, lecz też problem, bo pewna egzekutorka w krytycznych momentach jest niezbędna.

Niewątpliwie zawodzą Sabina Oroszova i Bozica Mujović. Umowa słowackiej podkoszowej, ściągniętej w sierpniu w zastępstwie spodziewającej się dziecka Giedre Labuckiene, obowiązuje jedynie do końca roku i nic nie wskazuje, aby była prolongowana. Władze klubu już powinny myśleć o sprowadzeniu koszykarki z europejskim paszportem, która gwarantowałaby wyższy poziom. Z kolei pochodząca z Czarnogóry "jedynka" razi spowalnianiem akcji i bezproduktywnością. Jakkolwiek w drugiej części poprzedniego sezonu niemało zastrzeżeń adresowano do Tamary Radočaj, to i tak doświadczona Serbka była bardziej przydatna. Przy słabszej od oczekiwań postawie Canady, lepsza zmienniczka na tej newralgicznej pozycji również byłaby wskazana.

Jeśli chodzi o Polki, to po wyleczeniu urazu Ziętara pokazała się kilkukrotnie z dobrej strony, nie można natomiast powiedzieć tego o Żurowskiej-Cegielskiej, której osiągnięcia statystyczne (ogółem 4,1 pkt, 3,1 zb., eval 4,6) są słabsze od Oroszovej. Niedźwiedzka błysnęła w Lublinie, a później prezentowała się już znacznie gorzej. Z kolei Anna Jakubiuk w starciach z Olympiakosem spędzała na parkiecie po kilka minut, a tuż po nich doznała kontuzji i trudno powiedzieć, kiedy wróci do gry.

Podsumowując - koszykarki Wisły CANPACK nie zrealizowały jednego z głównych celów na sezon 2018/2019, co już w połowie października postawiło pod znakiem zapytania zasadność takiego, a nie innego doboru składu i kompetencje szkoleniowca. Dobrze byłoby, aby jak najdłużej pozostały w Pucharze FIBA, choć i tak najważniejsza będzie rywalizacja na krajowym podwórku. Czas powinien działać na korzyść tego zespołu, który z każdym tygodniem powinien być bardziej zgrany. Dlatego jeśli wszystkie zawodniczki wraz z trenerem będą pchać ten wózek w jednym kierunku, powinno znaleźć to pozytywne odzwierciedlenie w wynikach.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz