środa, 15 sierpnia 2018

Pomorze Zachodnie okiem turysty

Już pięć tygodni temu zakończył się mój urlop. Powrót do obowiązków zawodowych sprawił, że to w zasadzie zamierzchła przeszłość (pewnie nie tylko ja tak mam), ale na szczęście zostały fajne wspomnienia, zwłaszcza z tygodniowego pobytu na Pomorzu Zachodnim. Sześć dni w Dziwnowie, czyli nad samym Bałtykiem, a potem jeszcze doba w Szczecinie.



Pod koniec czerwca nad morzem nie jest jeszcze tak tłoczno, jak w lipcu i sierpniu. Dlatego z żoną wybraliśmy taki termin - podobnie jak dwa lata temu, gdy byliśmy w Darłówku (o czym po powrocie też napisałem). Tym razem wybór padł na zachodnią część wybrzeża, a konkretnie Dziwnów. Niewielka miejscowość nieco ponad 25 km od Międzyzdrojów, ok. 40 km od Świnoujścia - to była więc dobra okazja, aby odwiedzić również te dwa najpopularniejsze kurorty w tym regionie.

Zamieszkaliśmy w willi Aura Mare, położonej na zachodnim brzegu cieśniny (wielu mylnie uważa ją za rzekę) Dziwna, czyli już na wyspie Wolin. W żadnym wypadku nie zawiedliśmy się. Nowoczesny wygląd budynku i pokoi, właściciele sympatyczni i pomocni. Na dole ogólnodostępna kuchnia, można także spożywać posiłki na zewnątrz, gdzie miejsce do zabaw znajdą dzieci. Chętni mogą oddać się wędkowaniu. Pokój z balkonem na drugim piętrze - jak dla dwóch osób wielkość w pełni wystarczająca, wyposażony we wszystko, co potrzebne. No i taki widok z balkonu...



A późnym wieczorem wygląda to tak...



Do centrum i na plażę idzie się z Aura Mare ok. 10 minut. Najpierw trzeba przejść przez most zwodzony, który jest jedną z głównych atrakcji Dziwnowa. Kilka razy dziennie otwiera się przęsło mostu, dzięki czemu mogą przepłynąć statki i inne jednostki pływające. To cały kilkuminutowy rytuał, przyciągający uwagę turystów. Oczywiście zwróciłem na niego uwagę, czego efektem jest kilkuminutowy filmik. Trochę wtedy wiało. :)



Między wybrzeżem Bałtyku a Dziwną biegną dwie równoległe ulice, na których można coś zjeść, wypić czy kupić. Takie serce miasteczka. Nad samą cieśniną, niedaleko przystani, znajduje się symboliczny pomnik rybaków, którzy oddali życie morzu, a także statek-neon.



Niewątpliwym plusem Dziwnowa jest położenie, jak również sympatyczna i spokojna atmosfera, sprzyjająca wypoczynkowi. Jeśli ktoś nie lubi ogromnych tłumów i hałasu, to dobrze trafi. Pewnie w lipcu i sierpniu trzeba się liczyć z większym zamieszaniem, ale nieporównywalnie mniejszym z najbardziej obleganymi miejscami nad Bałtykiem. Poza tym ta miejscowość nie wywołuje jakiegoś nadzwyczajnego wrażenia - ot, jedna z licznych nad morzem.

Pod koniec czerwca wyczuwało się, że jeszcze jest tam stosunkowo mało osób, a kolejne tygodnie przyniosą ożywienie. Właściciele lokali gastronomicznych i sklepów z pamiątkami chyba nie odnotowali przesadnie dużej liczby klientów, na wielu domach były ogłoszenia o wolnych pokojach. Ta tendencja była też widoczna w żegludze wodnej - w czerwcu odbywał się tylko jeden dziennie rejs statkiem na Bałtyk (w lipcu i sierpniu jest ich bodajże cztery), a nie było żadnych do Kamienia Pomorskiego (odbywają się tylko w dwóch wakacyjnych miesiącach).

Skoro o rejsie mowa, to zdecydowaliśmy się na taką wycieczkę. Piracki statek Victoria (widoczny na załączonym wyżej filmie) wyglądał solidnie, choć kiedy wypłynął na morze, to cokolwiek mocno się kiwał, a i tak wiatr w Dziwnowie czy nad morzem był mniejszy niż dzień później. Zabrakło jakiejś adekwatnej oprawy - rozpoczynająca wyprawę i ją kończąca klimatyczna muzyka czy wizerunek pirata na pokładzie to w sumie za mało. Natomiast 50 zł jak na 1,5 godziny, zwłaszcza gdy na samym Bałtyku statek przebywał może nieco dłużej niż pół godziny, trzeba określić jako wygórowaną kwotę. Tym bardziej, gdy weźmie się pod uwagę oferty rejsów po samym morzu dostępne w Świnoujściu i Międzyzdrojach.



Udało się nam znaleźć lokale, w których zjedliśmy smaczne ryby, choć pod tym względem jeszcze ciekawiej było w Świnoujściu i Międzyzdrojach. Przy okazji meczu Polska - Japonia na piłkarskich Mistrzostwach Świata w pełnym od militarnych akcentów barze Pod Spadochronem skonsumowałem pyszną grochówkę wojskową z kiełbasą, więc wróciłem tam nazajutrz. Przy wejściu dostępu do baru bronił nie żołnierz, lecz sympatyczna pani odziana na biało-czerwono. :)



Moją uwagę przykuła oczywiście Aleja Gwiazd Sportu, znajdująca się w bliskim sąsiedztwie plaży. Znajdują się tam tablice upamiętniające wizyty w Dziwnowie wybitnych postaci polskiego sportu. Najbardziej znana z nich to oczywiście Kazimierz Górski, który pojawił się tam w 2004 roku. Najbardziej utkwiły mi w pamięci cytaty z trenera trzeciej drużyny świata, przedwojennej medalistki olimpijskiej - Marii Kwaśniewskiej-Maleszewskiej oraz zmarłego w katastrofie smoleńskiej prezesa Polskiego Komitetu Olimpijskiego - Piotra Nurowskiego.



Blisko ujścia Dziwny do Bałtyku znajduje się również falochron i port rybacki.



Podczas naszego pobytu pogoda nie była plażowa - na szczęście prawie w ogóle nie padało, ale temperatura utrzymywała się mniej więcej w granicach 18-24'C, czyli o afrykańskich upałach nie było mowy. Naszego celu nie stanowiło jednak wygrzewanie się na słońcu. Jedyne plażowanie skończyło się dość szybko, bo akurat dał o sobie znać wiatr. Tak czy inaczej, nad samym morzem spędziliśmy sporo czasu, choćby spacerując z Międzywodzia czy Dziwnówka (do tych miejscowości podjechaliśmy busem), czyli po ok. 5 km. Podczas takich wypraw nie mógłbym odmówić sobie skorzystania z aparatu. Oto kilka przykładowych fotek z morzem w roli głównej...



Jak wspomniałem, byliśmy też w Świnoujściu i Międzyzdrojach. Tam jest inaczej - po prostu więcej ludzi, więcej atrakcji. Jeśli chodzi o jedzenie, z czystym sumieniem mogę polecić restaurację Promenada w Świnoujściu i smażalnię Strzecha w Międzyzdrojach, położną tuż przy plaży. Zupy rybne i same ryby smakowały znakomicie, a jak na tamtejsze warunki ceny trzeba uznać za przystępne.

Kilkugodzinny pobyt w Świnoujściu spowodował, że chcemy poznać to miasto lepiej i zapewne kiedyś przyjedziemy tam na kilka dni. Zadbane, z dużą ilością zieleni i czystą plażą, którą przespacerowaliśmy się do niemieckiej granicy - mogliśmy dalej, bo to plaża transgraniczna, ale upływający czas robił swoje. Byliśmy na najwyższej latarni morskiej w Polsce (68 metrów). Świetne wrażenia! Zabrakło czasu na zwiedzenie Fortu Gerharda czy Muzeum Rybołówstwa Morskiego, a interesujących miejsc jest tam więcej. Poza tym można wybrać się koleją do Niemiec, gdzie niecałe 10 km dalej jest najdłuższe molo na wyspie Uznam. Jednym ze znaków rozpoznawczych Świnoujścia jest port, z którego rozpoczynają się rejsy do Skandynawii czy choćby po Zatoce Pomorskiej. W jego pobliżu przemieszczają się również promy między brzegami Świny. Bez nich komunikacja z Wolina na Uznam nie byłaby możliwa (wybudowanie tunelu pod Świną to kwestia minimum kilku lat). Dlatego trwająca ok. 10 minut przeprawa jest bezpłatna. Poza widokami z latarni i plaży, a także promu, poniżej dodałem zdjęcie pomnika upamiętniającego powrót Pomorza do Polski.



W Międzyzdrojach byłem wcześniej już dwa razy, tylko, że... ponad 30 lat temu, więc dla mnie to absolutna prehistoria. Dlatego z ciekawością pojawiłem się w tej bardzo popularnej wśród turystów miejscowości. Jedną z jego wizytówek stanowi molo - trochę mniejsze niż w Sopocie, ale całkiem okazałe. Kiedy pojawiliśmy się na nim, mocno wiało. Widoki stamtąd były znakomite, czego dowodzą poniższe obrazki. W Międzyzdrojach można znaleźć jeszcze inne popularne miejsca. Z braku czasu odwiedziliśmy tylko Gabinet Figur Woskowych, lecz jakoś specjalnie nas nie zachwycił. Przedstawione twarze niekiedy wyraźnie odbiegały od rzeczywistych postaci.



Po wyjeździe z Dziwnowa zatrzymaliśmy się na jeden dzień w Szczecinie. Hostel ogólnie OK, ale taka typowa "przechowalnia" na jedną, dwie noce. Co do miasta, to mogę powiedzieć, że niespecjalnie przypadło mi do gustu. Stare Miasto cechuje bezład - obok starszych budynków są stosunkowo nowe, to wszystko jest jakoś dziwnie pomieszane. Rynku w rozumieniu głównego placu praktycznie nie ma. Jest tylko nazwa Rynek Sienny, ale klimatu znanego z innych dużych miast zupełnie brak. Oprócz ludzi, którzy przychodzą do licznych tam restauracji, prawie nikogo nie ma.



W centrum i jego okolicach duży ruch samochodowy (spowodowany m.in. przesadną liczbą galerii i centrów handlowych), przez co komunikacja miejska jakby nie miała się zbyt dobrze. To kiepskie wrażenie nieco poprawiają zabytkowe Wały Chrobrego (pierwsze zdjęcie, widok z wałów - na drugim), Zamek Książąt Pomorskich (trzecie) i wybrzeże Odry (czwarte). Właśnie znany taras widokowy i nadrzeczna promenada są miejscem spotkań i spacerów.



Skoro miasto portowe, to musi być pomnik marynarza.



Mimo to, całokształt nie wypada zbyt korzystnie. Teraz już wiem, dlaczego w powszechnej opinii Gdańsk, czyli miasto podobnie położone i - wydawałoby się - o podobnym charakterze, pod względem atrakcyjności bije Szczecin na głowę.

Jeśli chodzi o kwestie kulinarne, to będąc w stolicy Pomorza Zachodniego bez dwóch zdań warto odwiedzić położony niedaleko centrum bar Pasztecik i skonsumować tytułową potrawę, która jest uważana przez mieszkańców za kultową. To smażone ciasto drożdżowe, na pierwszy rzut oka trochę przypominające krokieta. Są nadzienia z mięsem, z kapustą i grzybami, z serem i pieczarkami. Smakuje wybornie, choć na pewno lepiej na ciepło niż na zimno - wiem, bo wzięliśmy na wynos. Obiad rybny zjedliśmy blisko Wałów Chrobrego - może nie był aż tak dobry, jak nad samym morzem, lecz nie mogłem narzekać.



Podsumowując - wyjazd jak najbardziej udany. Odpocząłem, odwiedziłem nowe (a niekiedy nowe-stare, choć nic z tamtego czasu nie pamiętam), interesujące miejsca. I tylko szkoda, że Bałtyk zobaczę znów najwcześniej za około rok...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz