sobota, 31 marca 2018

Było ciekawie, a najważniejsze dopiero przed nami

W środę zakończyła się w Energa Basket Lidze Kobiet faza zasadnicza. Ostatnie kolejki przyniosły wiele emocji, bo o ile już dawno była znana ósemka klubów, które zakwalifikują się do play-off, to kolejność - zwłaszcza na miejscach 1-5 - do końca pozostawała niewiadomą. Najrówniejszą formę zaprezentowało Artego Bydgoszcz, dzięki czemu ten zespół zajął 1. miejsce przed play-off. Możliwość najwyższego rozstawienia koszykarki Wisły CanPack Kraków zmarnowały niejako na własne życzenie.



Aktualne wicemistrzynie Polski miały najlepszy bilans, jeśli brać pod uwagę wyłącznie mecze między czołową piątką sezonu zasadniczego. Popatrzmy:

1. Wisła CanPack 6-2 (w tym 4-0 na wyjazdach!)
2. CCC Polkowice 5-3
3. Artego 4-4
4. Energa Toruń 3-5
5. Ślęza Wrocław 2-6

Bydgoszczanki wprawdzie uległy dwukrotnie krakowiankom, ale zaliczyły komplet szesnastu zwycięstw nad drużynami, które uplasowały się na miejscach 6-13. Tymczasem podopieczne Krzysztofa Szewczyka na inaugurację zaliczyły wstydliwą wpadkę w Siedlcach, czyli z klubem, który ogółem wygrał w całych rozgrywkach jedynie trzykrotnie i był o włos od degradacji. Wydawało się, że już więcej nie zlekceważą niżej notowanych rywalek. Tak działo się jednak tylko do pierwszych dni marca... W Lublinie przegrały w fatalnym stylu aż 56:81. Dla szóstej w tabeli Pszczółki Polski-Cukier AZS-UMCS był to jedyny domowy sukces w konfrontacji z teamem będącym w czołowej piątce (inna sprawa, że akademiczki lepiej radzą sobie na wyjazdach, o czym przekonały się CCC, Energa i Ślęza). Gdy po pokonaniu Basketu Gdynia na wyjeździe oraz InvestInTheWest AZS AJP Gorzów Wlkp. u siebie, można było przypuszczać, że wiślaczki otrząsnęły się z tej wpadki, zaprezentowały się wręcz tragicznie w Sosnowcu, gdzie dziesiąty JAS-FBG Zagłębie, grając zaledwie szóstką zawodniczek, wprost ośmieszył faworytki, dominując przez całe 40 minut. 78:59 - i cóż tutaj więcej dodawać? Może tylko to, że patrząc na postawę poszczególnych koszykarek, szybkość, pomysłowość czy popełniane błędy, odnosiłem wrażenie, że w czerwonych koszulkach z Białą Gwiazdą występowała nie ekipa będąca wiceliderem, lecz jeden z outsiderów, z kolei w białych strojach - zespół ze ścisłej czołówki. Koncertowe zawody rozegrała rozczarowująca przez większość sezonu Naketia Swanier, która zaliczyła triple-double (21 pkt, 15 zbiórek i 13 asyst, eval 47!).

Odpowiedzialność za kompromitującą porażkę wziął na siebie szkoleniowiec. To, co wydarzyło się 17 marca w Sosnowcu, stanowiło na pewno przedmiot ożywionych dyskusji Szewczyka zarówno z zawodniczkami, jak i z władzami klubu. Czy przyczyną tego poważnego potknięcia było tylko zlekceważenie rywalek? Kontrowersje wzbudziły słowa trenera na konferencji prasowej po lutowej potyczce z Enea AZS Poznań odnośnie przygotowań do play-off: - Powiedziałem dziewczynom w szatni, że czy skończymy na pierwszym miejscu, czy też drugim lub trzecim, to nie ma znaczenia, bo ta liga jest taka, że nawet w ćwierćfinale z każdym można wygrać i z każdym można mieć dużo kłopotów. Tak samo będzie w ewentualnym półfinale, dlatego zaczęliśmy trochę ciężej trenować, a w następnych tygodniach będzie jeszcze ciężej. Wszystko to jest robione, aby przygotować się na tę decydującą fazę. Owszem, formę na play-off trzeba budować, ale nie kosztem niespodziewanych porażek, które mogą skutkować obsunięciem się w tabeli, a ich styl pogorszyć atmosferę w drużynie i wokół niej. Chyba nie o to chodzi? Jakby nie spojrzeć, atut własnego parkietu w decydującym meczu półfinału czy finału - jakkolwiek nie gwarantuje jeszcze powodzenia - stanowi duży bonus, choćby w aspekcie mentalnym. Niektórzy dopatrywali się drugiego dna, czyli rzekomych nieporozumień na linii trener - koszykarki, ale trudno powiedzieć, czy to jest trafny trop. Gdyby coś było na rzeczy, odbiłoby się to na dyspozycji w późniejszym czasie, a tymczasem stało się inaczej. Nie sposób więc jednoznacznie stwierdzić, jaka była przyczyna klęski z Zagłębiem, zresztą to już wyłącznie dywagacje.

Pewne jest za to, że po czterech dniach od blamażu, w starciu przeciwko Artego kibice w hali przy ul. Reymonta byli świadkami zupełnie odwrotnego scenariusza. Wiślaczki walczyły o każdą piłkę, były szybsze, o wiele bardziej zdecydowane i skuteczniejsze w ataku oraz agresywniejsze w obronie. Już w drugiej kwarcie osiągnęły 20-punktową przewagę, a po zmianie stron w pełni kontrolowały sytuację, dzięki czemu pokonały ekipę znad Brdy 86:61. Na pochwały zasłużyła cała startowa piątka, z Cheyenne Parker (22 pkt i 12 zb.) na czele. Bardzo mądrze rozgrywała Maurita Reid, która po odniesieniu "bokserskiej" kontuzji w Gdyni grała w masce. Nieco dziwił względny spokój Tomasza Herkta, który od początku rotował składem znacznie intensywniej niż ma to w zwyczaju i już na wstępie ostatniej kwarty był właściwie pogodzony z przegraną. Pomijając, że jego zawodniczki nie miały swojego dnia, wydaje się, że chociaż triumf w Krakowie w praktyce zapewniał im 1. miejsce po fazie zasadniczej, to niepowodzenie nie oznaczało jakiejś tragedii. Natomiast następne spotkanie Julie McBride i spółki miało spory ciężar gatunkowy - we Wrocławiu przeciwko Ślęzie.

Aktualne mistrzynie Polski mogły przystąpić do play-off z numerem 1, ale musiałyby ograć u siebie Artego, a w ostatniej kolejce Wisłę. Jednak nawet jedna porażka mogła sprawić, że wylądują dopiero na piątym miejscu. I właśnie ten wariant się sprawdził, co pokazuje, jak wyrównana jest ta liga. W konfrontacji z bydgoszczankami zespół ze stolicy Dolnego Śląska miał niewiele do powiedzenia (53:66), a trzy dni później, w powtórce finału z poprzedniego sezonu, zacięta walka trwała od początku do końca. Znów znakomicie spisywała się Parker, która już do przerwy rzuciła aż 24 pkt, czyli blisko 60% całej zdobyczy krakowianek, a swój występ zakończyła z dorobkiem 32 pkt. Ten wyczyn amerykańskiej środkowej pokazuje też, że jej koleżanki były tym razem słabo dysponowane rzutowo. Wrocławianki wypracowały na 5 minut przed końcem 6-punktowe prowadzenie (68:62), ale po trafieniu Leonor Rodriguez w 38 min. na tablicy pojawił się remis. Później na dwa celne rzuty wolne Agnieszki Kaczmarczyk hiszpańska rzucająca odpowiedziała nieco szaloną "trójką". 70:71 i do końca 70 sekund. Wynik już się nie zmienił, choć oczywiście okazji ku temu nie brakowało, a gospodynie spudłowały dwa rzuty w ostatnich dziesięciu sekundach. Nie byłoby tego zwycięstwa, gdyby nie bardzo dobra defensywa teamu spod Wawelu w ostatnich minutach.

Przed ostatnią kolejką wiślaczki w praktyce straciły szansę na "pole position", bo trudno było się spodziewać, aby zawodniczki Tomasza Herkta przegrały w... Siedlcach. Niemniej dzięki triumfowi po dramatycznej końcówce we Wrocławiu utrzymały pozycję nr 2, unikając w ten sposób spadku na 4. miejsce (przy równej liczbie punktów gorszy bilans bezpośrednich gier od CCC i Energi) i ćwierćfinałowej rywalizacji ze Ślęzą, która finiszowała tuż za pierwszą czwórką.

Tak czy inaczej, gdyby dla koszykarek ze stolicy Małopolski (i ich trenera) wygrana sezonu zasadniczego mimo wszystko miała duże znaczenie, to - jak zasugerowałem na wstępie - mogą mieć pretensje tylko do siebie. To, co jesienią zyskały w Polkowicach, Bydgoszczy czy Toruniu, straciły w Lublinie i Sosnowcu. Wystarczyło zwyciężyć jeden z tych dwóch marcowych wyjazdów i 1. miejsce stałoby się faktem. Ktoś powie, że mogły uniknąć domowej porażki z Energą lub CCC. W pierwszym przypadku okazały się po prostu słabsze od nadzwyczaj dobrze tego dnia dysponowanych rywalek, a w drugim - rotacja była znacznie ograniczona z powodu problemów zdrowotnych podstawowych zawodniczek. Trzeba pamiętać, że nie przegrały z byle kim, ale z czołowymi drużynami. Choć końcowy deficyt wynosił w obu przypadkach po 5 pkt, paradoksalnie bliżej sukcesu były w... Lublinie i Sosnowcu, gdzie różnica punktów była znacznie większa. Wystarczyło jedynie raz zagrać na przyzwoitym poziomie...

W ćwierćfinale "Biała Gwiazda" zmierzy z gorzowiankami, które spisują się gorzej niż w minionym sezonie (wówczas 4. miejsce w fazie zasadniczej), mimo że posiadają ciekawy skład, a ich dwie liderki - rozgrywająca Natalie Hurst i środkowa Carolyn Swords - mogą pochwalić się bogatszym CV niż duet Reid - Parker. Podopieczne Arkadiusza Rusina trafiły za to na torunianki, które mają za sobą znakomitą rundę rewanżową (11-1). Bez wątpienia to będzie szlagier pierwszej rundy play-off. W batalii bydgoszczanek z gdyniankami, a zwłaszcza rozpędzonych polkowiczanek z osłabionymi kadrowo (kontuzje dwóch podstawowych Polek) lubliniankami kwestia faworyta jest cokolwiek jasna.

Nie ma co dzielić skóry na niedźwiedziu, ale wiele wskazuje na to, że w półfinale wicemistrzynie Polski czeka batalia z CCC. Mimo różnych zawirowań, w opinii znacznej części fachowców i kibiców ekipa z Zagłębia Miedziowego dysponuje najsilniejszym zestawem personalnym w ekstraklasie. Maros Kovacik nie jest tak renomowanym fachowcem jak zwolniony dwa miesiące temu Georgios Dikeoulakos, lecz również nie można odmówić mu wysokich kompetencji i kilku lat doświadczenia trenerskiego w Eurolidze. Warto zauważyć, że po wyjątkowo kiepskim starcie - zaledwie jedna wygrana w pierwszych pięciu spotkaniach - koszykarki CCC w pozostałych dziewiętnastu występach zanotowały bilans 17-2. Już choćby ten fakt świadczy o dużych możliwościach zespołu z Polkowic.

O ile końcówka sezonu zasadniczego była niezwykle interesująca, to teraz, począwszy już od najbliższego wtorku, napięcie będzie rosło z każdym kolejnym meczem, osiągając kulminację pod koniec kwietnia. Pięć drużyn prezentuje bardzo zbliżony poziom, co gwarantuje, że o zwycięstwach będą decydować niuanse. Nie sposób podjąć się dziś odpowiedzi na pytanie, kto zostanie mistrzem Polski. Taka sytuacja powoduje, że kibiców żeńskiego basketu czekają niesamowite emocje.



PS. Zdjęcie wykonałem rzecz jasna osobiście, gdyż - o czym nie napisałem w tekście - w środę byłem w hali wrocławskiej AWF na potyczce Ślęzy z Wisłą CanPack. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz