niedziela, 18 marca 2018

Czy to tylko "grupka wariatów chowających się po lasach"?...

Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że miliony Polaków zszokował wyemitowany kilka tygodni temu w TVN24 reportaż na temat działającego na Górnym Śląsku stowarzyszenia, którego członkowie oddają się czczeniu Hitlera i nazizmu. Takie rzeczy wyrabiają obywatele kraju, który w czasie II wojny światowej poniósł ogromne straty, w znacznej części spowodowane przez przywódcę III Rzeszy... Jak nieprawdopodobną głupotą, analfabetyzmem historycznym i schizofrenią trzeba się wykazać, aby na równi ze swoją ojczyzną oddawać hołd człowiekowi będącemu synonimem wszelkiego zła, dążącego do unicestwienia naszego państwa i narodu!



Reakcje polityków ze wszystkich opcji politycznych, w tym rządzącej, były dość szybkie - zapowiadano konieczność wyjaśnienia sprawy i wyciągnięcia prawnych konsekwencji wobec tych oszołomów. Jednak już po kilku dniach funkcjonariusze PiS próbowali wszystkim wmówić, że to były ekscesy jakichś tam wariatów, mających świadomość, że ich poglądy spotykają się z brakiem społecznej akceptacji, dlatego chowają się po lasach. Takich słów użył występując w Sejmie minister spraw wewnętrznych, uznając, że w Polsce nie ma zagrożenia nazizmem. Jego zdaniem, znacznie więcej takich ekscesów jest w krajach zachodnioeuropejskich, a działania Hitlera i jego popleczników miały tak naprawdę lewicowy charakter...

Co stało się kilka dni później? Ano sławetna nowelizacja ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, która szerokim echem odbiła się na całym świecie, dowodząc, że w Polsce rządzonej przez partię o nazwie Prawo i Sprawiedliwość pojęcie "wolność słowa" staje się towarem reglamentowanym. Na ten temat powiedziano w ostatnich tygodniach już tak wiele, że nie ma sensu wnikać w szczegóły tej kompromitacji. Podpisana przez prezydenta ustawa weszła w życie, choć niektórzy zapewniali, że nie będzie stosowana. Czyli coś, co jest częścią obowiązującego porządku prawnego, można określić jako nieistniejące i niestosowalne - taka osobliwa konstrukcja... Emocje miały być wyciszone. A tu proszę - jest sprawa niby nie z tej ustawy, bo nie zawiadomienie do prokuratury, lecz powództwo cywilne do sądu, wytoczone przez organizację mającą w nazwie coś o dobrym imieniu, która stwierdziła, że nie będzie Argentyńczyk pluł nam w twarz, pisząc o zbrodni w Jedwabnem i publikując przy tym tekście zdjęcie tzw. Żołnierzy Wyklętych. Czyli temat godnościowy wciąż żywy. Ukochany sport ludzi o PiS-owskiej czy - szerzej - nacjonalistycznej mentalności...

Skoro popsuły się relacje z Izraelem, na wierzch zaczęły wyłazić różne antysemickie demony. A to w programie "na żywo" w TVP widzowie na ekranie mogli ujrzeć tweety z jasno określonym przesłaniem (podobno winien ich wyświetlenia był... "błąd oprogramowania"), a to na kilka słów szczerości zdobył się dziennikarz RMF FM - Bogdan Zalewski, piszący na swoim blogu, że jesteśmy na wojnie z Izraelem i tym podobne mądrości, jednoznaczne w swojej wymowie, czy też poprzez swoją antysemicką "twórczość" na Facebooku (m.in. umieszczenie filmu propagandowego III Rzeszy!) zabłysnął senator PiS - Waldemar Bonkowski, przez co notabene został usunięty z klubu parlamentarnego i zawieszony w prawach członka partii. Czyli wystarczył impuls w postaci tej ustawy, aby niektóre osoby publiczne, wcześniej uznające, że "może trochę nie wypada", teraz poczuły, że w końcu mogą wydusić z siebie, co naprawdę myślą o Żydach. Niczym skądinąd grzeczne małolaty, które pod nieobecność swoich rodziców zapraszają kolegów i razem szturmują barek, by potem dzielnie opróżniać jego zawartość...

W tle pojawiła się 50. rocznica tzw. wydarzeń marcowych. Przy tej okazji "dowiedzieliśmy się" od premiera, że wywołali ich nie Polacy, ale komuniści. Mateusz Morawiecki był również uprzejmy stwierdzić, że nie powinniśmy wstydzić się Marca'68. Trzeba było się domyśleć - bo tego nie doprecyzował - że wstydzić nie powinni się walczący wtedy z chorą antysemicką i antyinteligencką nagonką. Tych "niepokornych" była niewielka mniejszość, bo spora część Polaków - nie członków partii! - zachowała się konformistycznie. Owszem, ówczesna władza zainspirowała ten ohydny spektakl dla własnych celów, lecz trafiła na podatny grunt, wykorzystując ciągle tkwiące w niemałej części społeczeństwa antysemickie uprzedzenia, choćby pochodzące jeszcze z dwudziestolecia międzywojennego. Podlanie tej stricte politycznej akcji nacjonalistycznym sosem stanowiło konieczny zabieg, aby zachęcić "masy robotniczo-chłopskie", które trudno było już nakarmić samą ideologią komunistyczną. Patrząc na archiwalne filmy z 1968 roku i zestawiając je z niektórymi wystąpieniami polityków PiS, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że mają niemało podobieństw w języku agresji wobec niektórych grup społecznych czy zawodowych. Oczywiście, Władysław Gomułka ze swoimi towarzyszami poszedł znacznie dalej, choć czy to jakieś pocieszenie? Taka ciekawostka - wtedy o "ulicy i zagranicy" mówił jeden z najwyżej postawionych partyjnych działaczy w osobie Zenona Kliszki, teraz z upodobaniem czyni to choćby Mariusz Błaszczak...

I teraz coś o moich osobistych doświadczeniach. 16 lat temu byłem studentem i w czerwcu wyprowadzałem się z wynajmowanego pokoju na drugim piętrze domu położonego w południowej części Krakowa. Na parterze ze swoim dorosłym synem mieszkali właściciele - ludzie w wieku około 60 lat, może nieco starsi. Przez blisko 8 miesięcy przebywania pod tamtym adresem kontakt z nimi siłą rzeczy był znikomy i ograniczał się do spraw formalnych. Jednak kiedy nadeszła chwila oddania kluczy i ogólnego rozliczenia, to właściciel przyszedł na górę i kilka chwil rozmawialiśmy. Pamiętam jakby to było wczoraj - sam z siebie przeszedł na temat Żydów, że panoszą się, mają dużo do powiedzenia w Polsce. Po chwili powiedział, że Hitler miał rację, że tak postąpił z Żydami, no i w ogóle Hitler był wielkim człowiekiem, wielkim przywódcą! Zdumiony tymi słowami natychmiast zareagowałem oburzeniem, twierdząc, że jak można mówić coś podobnego o człowieku, który swoją zbrodniczą polityką doprowadził do śmierci kilku milionów Polaków. Riposta była jeszcze bardziej szokująca: - Ginęli ci, co byli słabi! Tę rozmowę i słowa tego "człowieka" zapamiętam do końca życia. Cieszyłem się, że zapewne już więcej go nie zobaczę, bo mieć codzienny kontakt z gorliwym zwolennikiem nazizmu to była i jest chyba ostatnia rzecz, jaką sobie życzyłbym. Kilka miesięcy wcześniej przeczytałem książkę Ericha Fromma "Ucieczka od wolności", w której opisany został psychologiczny fenomen nazizmu i jego zwolenników. Na podstawie tej lektury doszedłem do wniosku - uwzględniając oczywiście odmienności III Rzeszy i Polski z początku XXI wieku - że ten "człowiek" niemal idealnie pasował pod względem charakteru i pewnych uwarunkowań społecznych (w tym zapewne niskiego wykształcenia) do najtwardszych apologetów ideologii totalitarnych, których program opiera się na eliminacji fizycznej określonych grup społecznych czy etnicznych.

Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że twierdzenie, jakoby zwolennicy nazizmu w Polsce byli jedynie garstką niezrównoważonych osób chowających się ze wstydu po lasach, jest osądem cokolwiek zbyt optymistycznym. Szczególnie jeśli takie słowa wygłasza Joachim Brudziński - z wykształcenia politolog, będący kiedyś blisko doktoratu z tej dziedziny, a teraz pełniący odpowiedzialną rolę szefa resortu nadzorującego wszelkie służby mające stać na straży bezpieczeństwa Polaków. Jako obywatel oczekiwałbym od niego czegoś więcej niż bagatelizowania problemu oraz wywodów, jak to wygląda w Niemczech i definiowania nazizmu jako lewicowego. Szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę pogorszenie wizerunku Polski po przyjęciu nowelizacji ustawy o IPN, połączonej z wcześniejszym "spopularyzowaniem" na świecie przez Ryszarda Czarneckiego określenia "szmalcownik", a także wychodzeniem na wierzch różnych antysemickich kreatur.

"Człowiek" z południowej części Krakowa, o którym pisałem, pewnie nie należał do żadnej organizacji, ale z drugiej strony - wyznanie pronazistowskich sympatii komuś obcemu, nawet widzianemu najprawdopodobniej ostatni raz, jest swoistym rozpowszechnianiem tego rodzaju poglądów. Niewykluczone, że do innych najemców wygadywał podobne teksty. To jeden przykład, a cała Polska? Niestety, obawiam się, że nie brakuje takich ludzi - i pewnie nie jest ich kilku czy kilkunastu, lecz znacznie więcej. W mediach pojawiały się sygnały dotyczące odbywających się choćby na Dolnym Śląsku spotkań innych oszołomów wyrażających schizofreniczny kult człowieka, którego celem było unicestwienie polskości.

Czy chcemy tego, czy nie, część wszelkiej maści antysemitów wykazuje przychylność wobec tego, co myślał i robił Hitler. Nawet jeśli to bardzo mały odsetek, to czy trzeba kolejnego kryzysu dyplomatycznego, wywołanego przez nieodpowiedzialnych polityków, aby się o tym przekonać? Czy wtedy dalej ktoś będzie chciał nam wmówić, że neonaziści to tylko grupka wariatów, czy też tak haniebne poglądy zostaną uznane przez część polityków i dziennikarzy za równoprawne i mieszczące się w granicach wolności słowa? Przecież w ten sposób co niektórzy o prawicowych poglądach postrzegają już od około dwóch lat działalność tak nieciekawych delikwentów, jak Międlar i Rybak, których antysemityzm bije z każdej wypowiedzi...



PS. W tytule dodałem cudzysłów, bo to niejako cytat z wypowiedzi ministra Brudzińskiego. Takie rozróżnienie jest konieczne, gdyż niektórzy uznali, że wytykam polskim fanom Hitlera choroby psychiczne...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz