środa, 28 lutego 2018

Pjongczang a sprawa polska - wynik na miarę możliwości sportów zimowych

Przyznaję, że Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Pjongczangu śledziłem dość pobieżnie. To już swoista tradycja, bo znacznie bardziej absorbują mnie letnie igrzyska. Swoje zrobiła różnica czasu, powodująca, że większość wydarzeń odbywała się, gdy pracowałem lub byłem w drodze. Na ogół nie analizowałem też, kto w danej konkurencji sięgał po medale, specjalnie nie szukałem jakichś materiałów w sieci. Z oczywistych względów skupiłem się głównie na skokach narciarskich, od dużego dzwonu zerkając na inne areny, a to i tak incydentalnie. Na bazie tej wyrywkowej wiedzy spróbuję wyrazić swoje przemyślenia na temat osiągnięć Polaków podczas tej wielkiej sportowej imprezy, która 3 dni temu przeszła już do historii.




Padają opinie, że to były nieudane igrzyska. Przecież z Vancouver i Soczi nasi rodacy przywozili po sześć medali, a teraz tylko dwa. Nie da się ukryć, że pod względem ilościowym jest gorzej, ale nie można rozpatrywać sprawy wyłącznie w takich kategoriach. W sportach zimowych nigdy nie byliśmy mocni. Wystarczy przypomnieć, że od historycznego wyczynu Wojciecha Fortuny w Sapporo (1972) aż do srebrno-brązowego występu Adama Małysza w Salt Lake City (2002) żaden Polak nie stanął na olimpijskim podium. Czyli siedmiokrotnie z rzędu nasz kraj w ogóle nie zaistniał w klasyfikacji medalowej, a w XX wieku zdobył łącznie jedynie cztery krążki!

W końcu doczekaliśmy się wybitnych "zimowych" sportowców, bo przecież dorobek Małysza pod względem jakościowym w sposób najlepszy z możliwych poprawił Kamil Stoch, a w biegach narciarskich znakomicie spisywała się Justyna Kowalczyk. Ponadto mnóstwo radości - zwłaszcza w Soczi - dostarczyli nam przedstawiciele łyżwiarstwa szybkiego, ze złotym Zbigniewem Bródką na czele. Trzeba jeszcze wspomnieć o biathloniście Tomaszu Sikorze, dla którego srebro w Turynie stanowiło ukoronowanie bogatej w międzynarodowe sukcesy kariery.
fot. Kuba Atys / wyborcza.pl
Teraz - w porównaniu do tamtych osiągnięć - nastał pewien regres. Ostali się tylko skoczkowie. Owszem, mogli zgarnąć więcej, bo w specyficznym konkursie na średniej skoczni zarówno Stochowi, jak i Stefanowi Huli do podium zabrakło jedynie detali (nie zgodzę się tutaj z narracją TVP i dużej części kibiców, że to wiatr "zdmuchnął" im te medale - dziesięciu najlepszych po pierwszej serii swój drugi skok oddawało w porównywalnych warunkach). W rywalizacji drużynowej równie niewiele dzieliło biało-czerwonych od srebra, bo po ośmiu skokach - w przeliczeniu na punkty - byli od Niemców gorsi ogółem o niespełna 2 metry. Są tacy, którzy przypominają, że rok temu na Mistrzostwach Świata wywalczyli złoto, więc teraz brąz można odbierać jako pewne rozczarowanie. Jednak ten sezon w Pucharze Narodów należy do Norwegów, którzy potwierdzili swoją dominację w Pjongczangu. No i rzecz oczywista - w tej prestiżowej konkurencji po raz pierwszy w historii Polacy zostali medalistami olimpijskimi! Rzecz bezcenna sama w sobie. Skoki są przykładem świetnej pracy trenerskiej. Po słabym sezonie 2015/2016, sporo było wątpiących, czy Stoch i spółka jeszcze zaistnieją na najważniejszych imprezach. Stefan Horngacher potrafił na nowo wyzwolić drzemiący w nich potencjał.

Inni polscy sportowcy, z którymi przed igrzyskami wiązano pewne nadzieje, nie mieli tak fachowego wsparcia, umiejętności, determinacji, pozytywnej atmosfery w teamie, zdrowia czy po prostu zwykłego szczęścia. Kowalczyk była daleka od swojej dyspozycji sprzed czterech i ośmiu lat, co jednak - biorąc pod uwagę jej wyniki w ostatnich sezonach - nikogo nie powinno dziwić. Tak czy inaczej, za pięć medali olimpijskich w latach 2006-2014 należy się jej ogromny szacunek. Również postawa panczenistów i panczenistek prawie w niczym nie przypominała tej z Soczi - to konsekwencja kontuzji, zmian trenerów i ogólnie kiepskich relacji interpersonalnych w ekipie. Czyli sytuacja zupełnie odwrotna do tej z 2014 roku, gdy - powiedzmy szczerze - zanotowali rezultaty nieco ponad swoją pozycję w światowej hierarchii. Po cichu liczono na niespodziankę w biathlonie, lecz i tutaj się nie udało, choć po trzech zmianach sztafeta pań była na pierwszym miejscu.

fot. PAP / tvn24.pl
Niestety, byli tacy, którzy zwyczajnie nie wytrzymali presji związanej ze startem w Pjongczangu. Po występach indywidualnych biathlonistka Weronika Nowakowska bardzo ostro odniosła się do krytycznych uwag internautów, skądinąd niesprawiedliwych i nieuwzględniających pewnego całokształtu. Oczywiście nie oznacza to, że można pochwalić ją za te wypowiedzi. Zawodniczka powinna być niejako obok tego, a tymczasem dała ponieść się emocjom. Kompletnym gapiostwem wykazał się za to saneczkarz Mateusz Sochowicz, który przed jednym ze ślizgów zapomniał włożyć maskę na twarz. Można powiedzieć, że miał więcej szczęścia i odwagi niż rozumu, gdyż przy prędkości ok. 130 km/h takie zaniedbanie mogło zakończyć się czymś gorszym niż tylko mniejszą kontrolą toru jazdy po lodowej rynnie, przekładającą się na gorszy wynik. Trudno pochwalić też młode biegaczki, które zrezygnowały ze startu na 30 km. Dosadnie skwitowała tę postawę ich mentorka, czyli Kowalczyk. Jakkolwiek znana jest z kontrowersyjnych wypowiedzi, to tutaj trzeba przyznać jej rację. - Wiem, że nasi reprezentanci nie chcą rozczarowania, nie chcą słyszeć od dziennikarzy pytań, dlaczego zajęli końcowe miejsca, a później czytać w internecie komentarze. Ale to nie o to chodzi. Ktoś może ci pisać, że jesteś na wycieczce albo jakieś inne pierdoły, ale to nie ma znaczenia. Chodzi o to, żeby wystartować i zmierzyć się z rywalami. Australijczycy startują, a Polacy nie. To dla mnie dziwne - stwierdziła (jej inne wypowiedzi można znaleźć w tym artykule). Odchodząca wkrótce na emeryturę mistrzyni pokazuje więc potencjalnym następczyniom, jak wiele brakuje im jeszcze pod względem mentalnym, aby myśleć o choćby częściowym zbliżeniu się do jej poziomu.

Podsumowując - cieszmy się, że w ogóle są te dwa krążki i nie wybrzydzajmy! Bilans uzyskany w Vancouver i Soczi, oparty na wielkich indywidualnościach, był jakby ponad stan. Jasne, że tak wybitne postaci... lepiej mieć niż ich nie mieć, Tylko kto po nich? Może okazać się, że powtórzenie wyniku z Pjongczangu będzie za 4 lata w Pekinie niezwykle trudnym zadaniem. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz