poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Gloria victis!

Niestety, polscy szczypiorniści nie zdobyli medalu w Rio de Janeiro. To powód do smutku, bo po zwycięstwie w ćwierćfinałowym starciu z Chorwacją mocno rozbudzili apetyty. Kto jednak przed środowym meczem na nich stawiał, mając w pamięci trzy porażki w fazie grupowej? Dlatego trzeba ocenić realnie - biało-czerwoni zagrali na miarę swoich możliwości.

fot. Reuters / sport.pl


Tałant Dujszebajew podkreślał, że najważniejszy będzie ćwierćfinał. Tymczasem po porażkach z Brazylią i Niemcami jego gracze znaleźli się pod ścianą. Udało im się wyjść z impasu, choć awans był niepewny aż do ostatniej kolejki. Na dodatek, porażka w kiepskim stylu ze Słowenią kazała postawić pytanie - czego oni chcą szukać w konfrontacji z rozpędzonymi Chorwatami, którzy pokonali w grupie Francję i Danię? Stosunkowo świeża była także pamięć o styczniowej klęsce podopiecznych Michaela Bieglera w Tauron Arenie Kraków, wskutek której to drużyna z Bałkanów kosztem Polski awansowała do półfinału Mistrzostw Europy.

Zagrać najlepiej w najtrudniejszym momencie - to wielka sztuka, dostępna wcale nie tak wielu. Biało-czerwoni pokazali, że ta kwestia nie jest im obca. Zwycięskie spotkanie przeciwko Chorwacji eksperci uważają za najlepszy występ naszej reprezentacji od lat, wliczając w to również kadencję Bogdana Wenty. Faktycznie, zwłaszcza w pierwszej połowie polscy szczypiorniści znakomicie radzili sobie z faworyzowanymi rywalami, a po lekkiej zadyszce w drugiej części, popisowo rozegrali końcówkę. Tak, to był mecz, który zapadnie na długo w pamięci!

Podobnie rzecz ma się z półfinałem. Cóż, brakło tak mało, aby zagrać w finale... Choć można mówić o szczęściu, że w ogóle doszło do dogrywki, bo przecież Michał Daszek wyrównał desperackim rzutem na dwie sekundy przed końcową syreną - to trafienie przejdzie na stałe do historii piłki ręcznej w naszym kraju. Tylko, że w niej fortuna odwróciła się i szalona pogoń nie powiodła się. Inna sprawa, że znakomicie bronił Landin. W pewnym stopniu można było mieć zastrzeżenia do arbitrów, którzy - jak się wydaje - nieco łaskawszym okiem spoglądali na poczynania Skandynawów, lecz ich postawa nie była jakoś rażąco negatywna.

Przed igrzyskami często powtarzano jeden motyw - dla niemałej części z tych graczy to ostatnia duża impreza. Fakt, Polska była bodajże najstarszym zespołem na olimpijskim turnieju. Wiadomo, że w takich przypadkach doświadczenie bywa bronią obosieczną. Zawodnicy mający za sobą wiele mistrzowskich bojów łatwiej potrafią rozpracowywać rywali czy z większym spokojem podchodzić do sytuacji, w których młodsi się "spalają", ale gorszą stroną tego medalu mogą być problemy z wytrzymałością fizyczną. Pokazał to mecz o brąz, podczas którego wrażenie większej świeżości sprawiali Niemcy, mający notabene większe pole manewru.

Nikomu nie trzeba tłumaczyć, jak dynamicznym sportem jest współczesna piłka ręczna. Rotacja na każdej pozycji jest bardzo wskazana. O ile Dujszebajew miał wybór na lewym skrzydle, środku rozegrania (dobrym posunięciem okazało się desygnowanie do "czternastki" Mariusza Jurkiewicza przed grą ze Szwecją) czy kole, to przez większość turnieju właściwie nie posiadał realnej alternatywy po obu stronach rozegrania. Kontuzja Michała Jureckiego okazała się poważniejsza niż zapowiadały wstępne komunikaty i uważany za najlepszego obecnie polskiego szczypiornistę 32-latek nie pojawił się na parkiecie w pięciu ostatnich potyczkach. To była ogromna strata dla całego teamu, mimo że znakomicie spisywał się niesamowicie bombardujący z dystansu i na ogół pewny w karnych Karol Bielecki, który grał jak za najlepszych lat, a może... jeszcze lepiej. To, co wyczyniał na tych igrzyskach "Kola", zasługuje w ogóle na osobny rozdział. Dość powiedzieć, że został królem strzelców olimpijskich zmagań. Szczególny popis dał w walce o półfinał, gdy wraz z Krzysztofem Lijewskim rozmontował chorwacką defensywę. Właśnie "Lijek" również nie mógł liczyć na zbyt dużo odpoczynku, gdyż jednak jego zmiennik na prawej "połówce" - Michał Szyba, prezentował znacznie niższy poziom, zwłaszcza w ataku.
fot. Reuters / sport.pl

Oprócz Bieleckiego, na ogromne słowa uznania zasłużyło dwóch zawodników, którzy dotychczas byli niedoceniani i w świadomości kibiców nie zaistnieli zbyt dobrze. Zdawało się, że bronić będzie przede wszystkim Sławomir Szmal, przez co Piotr Wyszomirski nie dostanie dużo szans. W decydujących starciach było jednakże dokładnie na odwrót. To młodszy o dekadę bramkarz, który właśnie przechodzi do klubu w Bundeslidze, zaskoczył wszystkich. W ćwierćfinale i półfinale spisywał się kapitalnie, odbijając mnóstwo ważnych piłek i... wpisał się do dorobku bramkowego. A jeszcze miesiąc temu sporo osób zastanawiało się, dlaczego do Rio jedzie Wyszomirski, a nie Marcin Wichary... Pewne jest, że schodzący powoli ze sceny Szmal ma godnego następcę. Z kolei wspomniany wcześniej Daszek był jedynym nominalnym prawoskrzydłowym. Z definicji był więc skazany na znaczną liczbę minut na parkiecie, co wszakże nie oznaczało jeszcze, iż przyniesie tyle pożytku. Tymczasem 24-latek z Orlenu Wisły Płock właściwie w każdym spotkaniu znajdował sposób na defensywę rywali, niejednokrotnie będąc skutecznym egzekutorem kontrataków. Tym samym wydaje się, że Daszek przez wiele kolejnych lat powinien należeć do czołowych postaci polskiej kadry.

Kto zawiódł? Za mało bramek padało z lewego skrzydła i koła, co przynosi w pewnym sensie odpowiedź na to pytanie. Inna sprawa, że rozgrywający w taki, a nie inny sposób kierowali akcjami, zbyt rzadko uruchamiając swoich kolegów na tych pozycjach. Słabiej też spisał się Szmal, który w zasadzie nie "wybronił" żadnego meczu, może tylko w jednym odbijając więcej piłek.

Ubolewając, że nie zobaczyliśmy biało-czerwonych na olimpijskim podium w męskim handballu, powinniśmy wyrazić dla nich podziękowania i szacunek za szalenie ambitną postawę, jaka zresztą towarzyszy ich występom od dekady. Pokazali, że mimo pewnych ograniczeń kadrowych nadal zaliczają się do ścisłej światowej czołówki, niejako na przekór malkontentom, od kilku już lat wieszczących ich degrengoladę.

Za niespełna pół roku odbędą się Mistrzostwa Świata we Francji. Może już tam nie wystąpić kilku starszych graczy, zatem pewna wymiana pokoleniowa będzie nieunikniona. Ważne, aby odbyło się to bez spadku jakości. Na pewno będzie to trudne zadanie, ale jestem przekonany, że z takim fachowcem, jak Dujszebajew (nie wyobrażam sobie, że nie zostanie przedłużony z nim kontrakt, wygasający za trzy miesiące!) - jak najbardziej wykonalne. Czy to przyniesie medal? Zobaczymy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz