niedziela, 6 marca 2016

Dokąd płynie ten okręt?

W piątkowy wieczór piłkarze krakowskiej Wisły byli o krok od odniesienia pierwszego zwycięstwa od dziesięciu meczów. Nie udało się, co oznacza, że "Biała Gwiazda" co najmniej do wtorku pozostanie na przedostatnim miejscu w tabeli ekstraklasy.

fot. Marcin Machalski / WislaLive.pl



Powiedzieć, że to największy kryzys ekipy z ul. Reymonta od 20 lat, czyli od czasu, gdy jeszcze właścicielem nie była Tele-Fonika, a piłkarze walczyli o powrót do najwyższej klasy rozgrywkowej, to tak, jak nie powiedzieć niczego. Wie o tym doskonale każdy, kto choć trochę interesuje się polską ligą. Przez lata wiślacy przyzwyczaili swoich kibiców do serii zupełnie odwrotnych niż 3 remisy i 7 porażek, co oczywiście wiązało się z obecnością w ścisłej czołówce tabeli i zdobyciem ośmiu tytułów mistrzowskich w latach 1999-2011. Od kilku lat już tak dobrze nie było, właściciel klubu wyraźnie przyhamował kurek z pieniędzmi, powstały długi, wprowadzono wariant oszczędnościowy, ale drużyna plasowała się bliżej czołówki niż miejsc spadkowych.

Rozpoczęta od porażki z Cracovią degrengolada przyniosła skutki, których chyba nawet w najczarniejszych snach nikt nie przewidywał. Pięć kolejnych porażek na koniec 2015 roku tłumaczono na ogół silnymi rywalami, kontuzjami i okresem przejściowym po zwolnieniu Kazimierza Moskala właśnie na skutek derbowego niepowodzenia (więcej moich rozważań na ten temat można znaleźć tutaj). Decyzja o zmianie na ławce trenerskiej okazała się błędna. Zwolniony szkoleniowiec nie należał do wirtuozów w swoim fachu, ale gwarantował solidny poziom, co szczególnie widać z perspektywy czasu.

Jeszcze większą pomyłką było zatrudnienie pod koniec grudnia Tadeusza Pawłowskiego. Nowy trener prezentował godny podziwu optymizm, twierdząc, że jego podopieczni będą wygrywać mecz za meczem i szybko opuszczą 12. miejsce, powracając do górnej połowy tabeli. Znacznie gorzej niż w wypowiedziach dla mediów szło mu jednak wykonywanie szkoleniowych obowiązków. W grze zespołu brakowało przemyślanych, składnych akcji, szwankowała skuteczność. W drugiej połowie zawodnicy opadali z sił i oddawali pole rywalom, co również źle świadczyło o przygotowaniu fizycznym. Zarządzane przez trenera zmiany trzeba było oceniać jako nietrafione albo spóźnione.

Przygoda Pawłowskiego z "Białą Gwiazdą" trwała bardzo krótko. Pożegnanie po trzech lutowych potyczkach świadczyć mogło o dużej nerwowości klubowych władz, ale w zasadzie trudno się dziwić. Wszystkie z nich toczyły się o przysłowiowe 6 punktów, bo naprzeciwko stawały teamy również znajdujące się w tabeli pod kreską. Zdobycie zaledwie punktu i obsunięcie się na 15. miejsce sprawiły, że pochodzący z Wrocławia szkoleniowiec został urlopowany. Właśnie to sformułowanie zostało użyte w poniedziałek, w oficjalnym komunikacie. Brzmi niby bardziej elegancko, lecz dlatego, że tego właśnie dnia Pawłowski udał się na zwolnienie lekarskie. Można przypuszczać, iż był to zabieg taktyczny (zapewne bardziej klubu niż jego), związany ze sprawą kontraktu Radosława Cierzniaka. Ten dość kontrowersyjny temat, rozdmuchany ostatnio do granic możliwości, zupełnie nie jest jednak przedmiotem moich rozważań.

Niejako szczęśliwie dla Wisły zaplanowany na wtorek mecz w Kielcach z Koroną został odwołany z powodu fatalnego stanu murawy. Przejmujący tymczasowo (podobnie jak w grudniu) obowiązki trenera dotychczasowy asystent - Marcin Broniszewski, miał zatem więcej czasu, aby oswoić się z czekającym go zadaniem. W piątek na stadionie przy ul. Reymonta pojawił się Piast Gliwice. Niby rywal bardzo wymagający, ale wicelider prezentuje formę znacznie niższą niż jesienią. Potwierdziło się to także w tym starciu. W zgodnej opinii był to najlepszy występ wiślaków spośród tegorocznych. Do pełni szczęścia zabrakło tak oczekiwanej wygranej, która pozwoliłaby opuścić przedostatnią pozycję. Zabrakło niewiele - przecież w doliczonym czasie gry karnego nie wykorzystał Paweł Brożek. Zastanawiać może, dlaczego właśnie to on był typowany do egzekwowania "jedenastki", gdy wiadomo, że już kilka razy zawiódł w tym elemencie...

13-krotni mistrzowie Polski wybiegną na boisko jeszcze pięciokrotnie w fazie zasadniczej obecnego sezonu. Potem czeka ich walka w grupie "mistrzowskiej" lub "spadkowej". Awans do tej pierwszej jest dość odległy, gdyż nawet zgarnięcie kompletu punktów nie zagwarantowałoby powodzenia. Najważniejszym celem będzie zachowanie ekstraklasowego bytu. Brzmi brutalnie, ale biorąc pod uwagę realia - jak najbardziej pragmatycznie. Nie ma co ukrywać, że niezwykle ważne będzie, kto zostanie nominowany na "stałego" trenera. Nieoficjalnie mówi się o powrocie Franiciszka Smudy. Takie rozwiązanie nie spotkałoby się z aprobatą kibiców, co pokazało ich zachowanie podczas meczu z Piastem.

Nowy szkoleniowiec musi natchnąć wiślaków wiarą w to, że można wygrywać. Problem leży właśnie w głowach zawodników, ponieważ pod względem czysto piłkarskim na pewno nie jest to zespół na przedostatnie miejsce w ekstraklasie, ale na górną połowę tabeli. W tym zestawieniu personalnym drzemie niemały potencjał, niewykorzystany przez zwolnionego niedawno trenera. Dawno w jednym okienku transferowym Wisła nie dokonała tylu transferów, nie mówiąc już o korzystnym bilansie zysków i strat. Z podstawowych piłkarzy zimą odeszło tylko dwóch, a pozyskano aż siedmiu. Zdenek Ondrašek należał w dotychczasowych potyczkach do najlepszych w drużynie, a ten pułap powinni osiągnąć Rafał Wolski i Petar Brlek, którzy pojawili się pod Wawelem dopiero w ostatnich dniach lutego i mają wszelkie podstawy do odgrywania wiodących ról w środku pola. Być może Patryk Małecki po wielu perypetiach przypomni w końcu, że kiedyś był jednym z najlepszych graczy mistrzowskiej "Białej Gwiazdy".

Pomimo tych optymistycznych przesłanek, sytuacja nie jest zbyt wesoła. Zostało bardzo mało czasu, nie ma już miejsca na eksperymenty ani kolejną pomyłkę przy wyborze nowego trenera. Sama poprawa gry to za mało. Ta ekipa musi jak najszybciej odpalić, zamieniając się w bezwzględnego dla swoich rywali killera. Odpowiedź na tytułowe pytanie nie jest więc łatwa. Trzeba uzbroić się w cierpliwość i wierzyć, że za kilka tygodni wiślacki okręt wypłynie na bezpieczniejsze wody.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz