W ostatnich dniach jest głośno o publikacji tygodnika "Wprost" na temat Kamila Durczoka. Zgodnie z tytułem, autorzy tekstu starają się namalować w nim jak najciemniejszy obraz szefa redakcji "Faktów" w TVN. Tylko czy określenia "rzetelność" i "etyka" są im znane? Trzeba mieć duże wątpliwości...
Tygodnik stawia mocną sugestię - narkotyki znalezione w mieszkaniu, w którym w połowie stycznia przebywał Durczok (rzekomo wówczas uciekający przed policjantami), należą do niego, a wnioskują to głównie z faktu znajdowania się tam jego osobistych rzeczy. Ponadto jednego z najpopularniejszych dziennikarzy telewizyjnych łączyła intymna relacja z kobietą będącą najemcą tego mieszkania. Taka informacja byłaby bezużyteczna, gdyby nie materiał "Wprost", który ukazał się dwa tygodnie wcześniej - pojawiają się w nim oskarżenia Durczoka (bez podania jego nazwiska, ale łatwo było się domyśleć, o kogo chodzi) o molestowanie seksualne i mobbing swoich podwładnych. Bohater artykułu wszystkiemu zaprzeczył w rozmowie w radiu TOK FM, podkreślając, jak bardzo dotknęły go te podejrzenia.
To, czy znany dziennikarz jest człowiekiem bez skazy, wyjaśni policyjne dochodzenie oraz ustalenia komisji antymobbingowej w TVN. Rezultaty tych czynności dadzą odpowiedź o wiele bardziej wiarygodną i miarodajną niż utrzymana w tonie niezwykle sensacyjnym publikacja tygodnika. Jej autorzy, włącznie z redaktorem naczelnym - Sylwestrem Latkowskim, nie wzięli pod uwagę tak istotnej kwestii, jak prawo człowieka - choćby nawet powszechnie znanego - do elementarnej prywatności. Brakuje tam również ustosunkowania się Durczoka do opisanych rewelacji. Po takiej nagonce, opatrzonej hasłem: "ludzie mają prawo wiedzieć", przeciętny czytelnik miałby prawo uznać, że dziennikarz TVN popełnił przestępstwo albo chociaż niemoralnie się zachowywał. Ta wina jest przypisana mu niejako z góry, bez zasady domniemania niewinności. Jest również kilka innych niejasności, jak choćby to, że między 16 stycznia a 13 lutego ktoś mógł zwyczajnie podrzucić narkotyki do mieszkania, a także jakimś dziwnym trafem znajdował się w nim pendrive, skradziony bohaterowi artykułu kilka miesięcy temu...
W innych mediach i Internecie pojawiły się liczne spekulacje, co tak naprawdę może kryć się za przedstawieniem Durczoka w tak negatywnym świetle, pomimo braku niezbitych dowodów. Niektórzy wskazują tutaj na niską ostatnio sprzedaż "Wprost" i wynikającą z tego faktu potrzebę szukania rozgłosu, inni idą jeszcze dalej, twierdząc, jakoby ktoś zlecił tygodnikowi "utrącenie" szefa "Faktów", a nawet zachwianie pozycją TVN na rynku medialnym.
Jakkolwiek jest, ta sytuacja po raz kolejny udowadnia swoiście rozumiane przez redaktora Latkowskiego poczucie dziennikarskiej misji. Naczelny tygodnika starał się stawiać ponad prawem po rozpętaniu słynnej afery taśmowej, czując się represjonowany przez władze, gdy miał przekazać prowadzącej śledztwo prokuraturze swój komputer wraz z nagraniami. W styczniu "Wprost" sugerował, że kandydująca na prezydenta Magdalena Ogórek otrzymała w ubiegłym roku angaż w TVN24 Biznes i Świat, dzięki rzekomemu romansowi z Bartoszem Węglarczykiem. Ten ostatni zdecydowanie wszystkiemu zaprzeczył, jednoznacznie demaskując nieprofesjonalizm autorki materiału.
Wypadałoby jednak zapytać - kim był kiedyś Sylwester Latkowski? Jeszcze kilkanaście lat temu nie można było o nim z pewnością powiedzieć, że należy do wzorowych obywateli Rzeczypospolitej, bo tacy nie spędzają ponad półtora roku w zakładzie karnym, skazani prawomocnym wyrokiem za pospolite przestępstwo i nie prowadzą różnych - mówiąc delikatnie - niejasnych interesów... Chwalebne, że po wyjściu na wolność obecny naczelny "Wprost" był w stanie znaleźć właściwą życiową drogę. Można jednakże wyobrazić sobie, z jaką nadgorliwością i dość swoiście pojmowaną etyką zawodową dziennikarze tego tygodnika informowaliby o każdym szczególe w CV niepasującego im polityka, który dźwigałby podobny bagaż doświadczeń, jak ich szef.
Czytelnicy mają prawo wiedzieć więcej o osobach publicznych, z uwzględnieniem wszakże należytych proporcji między sensacją danej informacji a jej rzetelnością. Warto zatem byłoby, aby przeciętny Kowalski posiadał również prawdziwe i sprawdzone informacje na temat autorów tych wywołujących szeroki rozgłos publikacji oraz ich zwierzchników. Można dowiedzieć się wielu ciekawych faktów - choćby o redaktorze Latkowskim...
Wypadałoby jednak zapytać - kim był kiedyś Sylwester Latkowski? Jeszcze kilkanaście lat temu nie można było o nim z pewnością powiedzieć, że należy do wzorowych obywateli Rzeczypospolitej, bo tacy nie spędzają ponad półtora roku w zakładzie karnym, skazani prawomocnym wyrokiem za pospolite przestępstwo i nie prowadzą różnych - mówiąc delikatnie - niejasnych interesów... Chwalebne, że po wyjściu na wolność obecny naczelny "Wprost" był w stanie znaleźć właściwą życiową drogę. Można jednakże wyobrazić sobie, z jaką nadgorliwością i dość swoiście pojmowaną etyką zawodową dziennikarze tego tygodnika informowaliby o każdym szczególe w CV niepasującego im polityka, który dźwigałby podobny bagaż doświadczeń, jak ich szef.
Czytelnicy mają prawo wiedzieć więcej o osobach publicznych, z uwzględnieniem wszakże należytych proporcji między sensacją danej informacji a jej rzetelnością. Warto zatem byłoby, aby przeciętny Kowalski posiadał również prawdziwe i sprawdzone informacje na temat autorów tych wywołujących szeroki rozgłos publikacji oraz ich zwierzchników. Można dowiedzieć się wielu ciekawych faktów - choćby o redaktorze Latkowskim...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz