sobota, 27 czerwca 2015

Wynik odzwierciedla smutną rzeczywistość

Jutro poznamy końcowe rozstrzygnięcia na Mistrzostwach Europy koszykarek. Natomiast już od prawie dwóch tygodni nie emocjonujemy się grą w tej imprezie reprezentacji Polski...

fot. PAP / sport.wp.pl

Niestety, nie stanowi to specjalnego zaskoczenia, bo po starcie biało-czerwonych na węgiersko-rumuńskim turnieju nie spodziewano się zbyt wiele - może pomijając deklaracje samych zainteresowanych, zapowiadających walkę o 5. miejsce, dające szanse na udział w Igrzyskach Olimpijskich... Jednak styl, w jakim zespół prowadzony przez trenera Jacka Winnickiego odpadł z żeńskiego Eurobasketu, budzi spory niesmak, pokazując, jak mocno na przestrzeni ostatnich lat upadł kobiecy basket w naszym kraju. Nie ma co się oszukiwać - osiągnięcia kadry narodowej (a w tym przypadku - ich brak) są wykładnikiem stanu tej dyscypliny w danym kraju. Przebicie się do najlepszej ósemki Euroligi krakowskiej Wisły Can-Pack (lata 2010-2012) czy polkowickiego CCC (2013) jedynie zaciemnia obraz. Jak doskonale wiadomo, te drużyny opierały się przede wszystkim na zawodniczkach zagranicznych, a rodzime zostały umiejętnie dopasowane do strategii ustalonej przez trenerów, notując od czasu do czasu dobre występy.

Wyjątkiem była jedynie Ewelina Kobryn, odgrywająca swego czasu jedną z czołowych ról w ekipie spod Wawelu. Obok Agnieszki Bibrzyckiej to jedyna polska koszykarka, która na swojej pozycji zalicza się do europejskiej czołówki. Ponieważ popularna "Biba" zrezygnowała z gry w reprezentacji, to na występującej przez ostatnie trzy sezony w UMMC Jekaterynburg środkowej spoczął ciężar przewodzenia zespołowi podczas Mistrzostw Europy. Generalnie wywiązała się z tego zadania dobrze, choć po pierwszym, wręcz znakomitym spotkaniu przeciwko Turcji, nie pokazała już zbyt wielu swoich atutów. Co jednak by nie mówić - Ewka okazała się bezapelacyjnie pierwszą strzelczynią narodowego teamu, zanotowała również najwięcej zbiórek, a także najwyższą skuteczność w rzutach z gry (jako jedyna Polka osiągnęła 50%) i rzutach wolnych. W przypadku nominalnej środkowej ciekawostką jest także druga średnia asyst spośród całej ekipy.

Niestety, sytuacja była podobna, jak podczas żeńskiego Eurobasketu, który 4 lata temu odbywał się w Polsce. Wówczas Kobryn znacznie przewyższała swoimi umiejętnościami pozostałe partnerki, a biało-czerwone zanotowały najgorszy rezultat w historii Mistrzostw Europy - 11. miejsce, bilans 1-5. Wyniki osiągnięte z rumuńskiej Oradei "przebiły" jednak ówczesne osiągnięcia: ani jednego zwycięstwa w czterech potyczkach, bilans koszy lepszy jedynie od niżej notowanych w kontynentalnej hierarchii Wielkiej Brytanii i Rumunii, ale meczowa średnia zdobywanych punktów - zaledwie 52 - zdecydowanie najniższa ze wszystkich drużyn biorących udział w turnieju...

Jeszcze pierwszy występ biało-czerwonych okazał się dość przyzwoity, zwłaszcza biorąc pod uwagę klasę rywalek. Wygrana była na wyciągnięcie ręki - po części dlatego, że faworyzowane Turczynki podeszły do zawodów nieco nonszalancko i musiały sobie radzić bez Nevriye Yilmaz, ale swoje znaczenie miała tu zapewne także wiedza trenera Winnickiego na temat tureckiego basketu, którą pozyskał prowadząc w minionym sezonie Fenerbahce Stambuł. Kolejne mecze naszych rodaczek - delikatnie mówiąc - nie przyniosły im jednak chluby. O ile wyraźna (ale nie kompromitująca pod względem rozmiarów) porażka z mocnymi Białorusinkami była niejako wkalkulowana w ryzyko, to już starcia z będącymi w zasięgu Greczynkami i Włoszkami pokazały wszystkie niedoskonałości. Fatalne rozgrywanie akcji ofensywnych powodujące długie minuty indolencji strzeleckiej, bardzo niska skuteczność (ogółem zaledwie 32% z gry w turnieju), strach przed odpowiedzialnością, dziecinne wręcz straty, proste błędy w obronie... Poza tym można mówić o brakach kondycyjnych i mentalnych - z wyjątkiem spotkania z Białorusią, Polki budowały nawet 10-punktową przewagę w pierwszych kilkunastu minutach, aby potem pozwolić rywalkom na odrobienie strat i kontrolowanie późniejszego rozwoju wypadków.

Oprócz Kobryn, zawiodły pozostałe zawodniczki. Te, które najbardziej miały wspomóc Ewkę - Julie McBride i Justyna Żurowska-Cegielska - raziły nieskutecznością. Występ pierwszej z nich, mającej wzmocnić team prowadzony przez Winnickiego i poprawić jakość na pozycji rozgrywającej, bez dwóch zdań trzeba uznać za niewypał. Jeśli już w przyszłości biało-czerwone barwy ma reprezentować koszykarka zza oceanu, to niech będzie bardziej perspektywiczna i po prostu lepsza... Kapitan mistrzyń Polski potwierdziła natomiast, że jej słabsza forma w minionym sezonie, uwidoczniona zwłaszcza w Eurolidze, nie była przypadkiem. Magdalena Leciejewska, posiadająca swego czasu zadatki na grę na dobrym europejskim poziomie, nie wniosła nic pozytywnego, a wręcz jej obecność na parkiecie stanowiła osłabienie. Można byłoby tak dalej wymieniać... Żadna z młodszych koszykarek nie pokazała, że potrafiłaby wziąć na swoje barki odpowiedzialność po wymianie pokoleniowej, która na pewno nastąpi w najbliższych latach. Wiadomo, że kobietom nie wypada zaglądać w metrykę, jednak wymienione zawodniczki do najmłodszych już nie należą, podobnie jak Paulina Pawlak, Elżbieta Międzik czy Martyna Koc. Ze średnią wieku nieco przekraczającą 29 lat, Polska miała najstarszą kadrę na Mistrzostwach Europy!

fot. PAP / sport.tvp.pl
Powiedzmy sobie szczerze - wśród pań urodzonych w pierwszej połowie lat 90-tych nie ma zawodniczek takiego formatu, jak te urodzone dekadę wcześniej (Kobryn, Bibrzycka). Porównanie do tych, które przyszły na świat jeszcze w epoce Gierka (nieodżałowana Małgorzata Dydek, Elżbieta Trześniewska, Sylwia Wlaźlak i kilka innych mistrzyń Europy z 1999 roku) wypada jeszcze gorzej i chodzi tu nie tylko o te największe indywidualności, ale także jakość całego pokolenia. Problem tkwi zatem w wyławianiu talentów do tej dyscypliny sportu i ich szlifowaniu. Wiadomo, że odpowiedzialność w tym zakresie ponosi w dużej mierze PZKosz, jednak coś do powiedzenia mają również kluby, z różnych powodów niezbyt chętnie podejmujące się szkolenia młodzieży, a bardziej skupione na aktualnym wyniku seniorskiego zespołu. Patrząc z innej perspektywy, obecna sytuacja jest także skutkiem braku zainteresowania żeńskim basketem w mediach. Podobnie jak u koszykarzy (m.in. na ten temat pisałem tutaj), przyczyną stałego wzrostu popularności mógłby być w zasadzie tylko jakiś duży sukces reprezentacji, a tymczasem jest do niego coraz dalej... Zresztą, nawet ten wspomniany złoty medal ME nie został odpowiednio wykorzystany przez władze PZKosz, zapatrzone wówczas w progres męskiej ekstraklasy i możliwość zaistnienia kadry koszykarzy w szerokiej europejskiej czołówce.

Kilka miesięcy temu pisałem także, iż próżno szukać rodzimych zawodniczek w czołówkach statystyk Tauron Basket Ligi Kobiet. Powtórzę raz jeszcze - przepis o obowiązkowym przebywaniu na parkiecie dwóch Polek nie zdaje egzaminu i nie może być receptą na wyniki reprezentacji obecnie oraz w przyszłości. Niemało koszykarek wykorzystuje tę regulację, podbijając swoje oczekiwania finansowe, a nie idzie za tym w parze ich rozwój. Skoro o obliczu ligowych teamów decydują w zdecydowanej większości zawodniczki zza granicy, które zdaniem wielu osób z koszykarskiego środowiska (to ważna uwaga) generalnie są "przeciętne", to dlaczego Polki nie odgrywają czołowych ról? Przecież klubowi trenerzy byliby samobójcami, faworyzując koszykarki słabsze od lepszych, pomijając już to, że te pierwsze raczej nie umiałyby odpowiednio pomóc ekipie...

Jak było do przewidzenia, Jacek Winnicki podał się do dymisji. Jeśli człowiek uznawany w ostatnich latach za najlepszego polskiego szkoleniowca w kobiecej koszykówce nie poradził sobie z wyzwaniem, to kto teraz wszystko uporządkuje? Może pierwszy raz żeńską kadrę obejmie obcokrajowiec? Przeprowadzenie generacyjnej wymiany - choćby stopniowo - wydaje się konieczne. Jakie będą jej efekty, pokażą najbliższe lata. Trudno jednak oczekiwać cudów, a już sam awans na kolejne ME będzie w takich okolicznościach sukcesem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz