wtorek, 3 marca 2015

Brakujący element układanki

Tydzień temu z małym okładem pokusiłem się o subiektywną ocenę występów koszykarek Wisły Can-Pack Kraków w Eurolidze Kobiet. Po wypowiedzi generalnego menedżera drużyny, można było przekonać się, jak ten temat jest widziany z perspektywy klubu.

fot. Klaudia Lekston / WislaLive.pl

Piotr Dunin-Suligostowski przyznał, że odczuwa pewien niedosyt, gdyż awans był bardzo blisko, akcentując w tym kontekście zwłaszcza dość niefartowną porażkę w Pradze. Wyczuwalne jest jednak, że nikt w klubie nie robi wielkiej tragedii z tego niepowodzenia, a trener Stefan Svitek będzie rozliczany za swoją pracę dopiero po zakończeniu sezonu, z uwzględnieniem wszystkich "za" i "przeciw". Wywnioskować można, iż pozostanie Słowaka w Krakowie zależne będzie w dużym stopniu od stylu, w jakim Wiślaczki ponownie sięgną po złote medale w krajowej rywalizacji. Inny wynik z pewnością byłby równoznaczny z poszukiwaniem nowego szkoleniowca. Na razie, na dwie kolejki przed zakończeniem fazy zasadniczej Tauron Basket Ligi Kobiet pozostające bez porażki obrończynie tytułu zapewniły sobie start w play-off z pierwszego miejsca.

Generalny menedżer zwraca również uwagę na kwestię Polek, podkreślając, że pozostałe kluby dysponowały lepszymi koszykarkami krajowymi. Jakkolwiek Rosja, Francja, Turcja i Czechy dysponują teoretycznie silniejszymi reprezentacjami od biało-czerwonych, a co za tym idzie - większym potencjałem, to różnica w kwestii udziału "miejscowych" zawodniczek w grze i euroligowych wynikach Dynama, UMMC, BLMA, Galatasaray i ZVVZ USK, w stosunku do osiągnięć Polek występujących w Wiśle Can-Pack okazała się wręcz przygniatająca. Niewielkim wytłumaczeniem jest to, że koszulki z Białą Gwiazdą nie przywdziewa żadna z dwóch bez wątpienia najlepszych obecnie polskich koszykarek, czyli Agnieszka Bibrzyckia i Ewelina Kobryn. Jakkolwiek kobietom nie wypada zaglądać w metryki, zarówno "Biba", jak i "Ewka" osiągnęły już wiek, w którym jest znacznie bliżej niż dalej do zakończenia poważnego grania.

Niestety, ich godnych następczyń za bardzo nie widać. Owszem, Polki występujące w teamie spod Wawelu prezentują wysoką wartość w kontekście TBLK, lecz kolejny raz okazuje się, że to jest zdecydowanie za mało na przebicie się w Eurolidze. W obecnym sezonie sytuację pogorszyły jeszcze inne czynniki: dużo słabsza dyspozycja w porównaniu do poprzednich europejskich rozgrywek Justyny Żurowskiej-Cegielskiej, długotrwała kontuzja kolana Agnieszki Szott-Hejmej, a także odejście Pauliny Pawlak, w której poczynaniach trudno było doszukać się kreatywności, lecz nie można było jej odmówić solidności i doświadczenia z wielu międzynarodowych konfrontacji. Zresztą wszystkie z wymienionych pań nie wzbiją się już raczej ponad prezentowany dotąd poziom, z powodów podobnych do Bibrzyckiej i Kobryn. Drugi z polskich klubów, reprezentujący Polskę w Eurolidze, czyli Energa Toruń, dysponuje aktualnie większą liczbą rodzimych koszykarek, lecz ich jakość jest niższa od krakowskich.

Powiedzmy zatem otwarcie - wybór zawodniczek z polskimi paszportami, gwarantujących swoimi umiejętnościami i perspektywami, że obecnie i w przyszłości będzie można zaufać im w klubowej rywalizacji na wysokim europejskim poziomie, jest dramatycznie wąski. Można jeszcze wspomnieć o Magdalenie Leciejewskiej i Julie McBride, jednak pierwsza z nich straciła ponad połowę sezonu na leczenie kontuzji, a obecnie odbudowuje formę w Ślęzie Wrocław, zaś druga - rówieśniczka "Biby" i "Ewki" - polskie obywatelstwo otrzymała dopiero w ubiegłym roku.

W tym stanie rzeczy, nie pomoże swoiste zaklinanie rzeczywistości, za jakie uważam obowiązujący w TBLK przepis o obowiązku przebywania na parkiecie przez cały mecz minimum dwóch Polek. Rodzime koszykarki grają zatem relatywnie dużo, ale czy to przekłada się na pozytywny rozwój ich karier, zwłaszcza w kontekście międzynarodowym? Tutaj trzeba mieć spore wątpliwości. Administracyjne reguły wzmacniają natomiast pozycję przetargową polskich koszykarek w negocjacjach kontraktowych - bez nich ani rusz, więc ich pensje często są zawyżone w porównaniu do umiejętności. Nie przekonuje mnie szeroko rozpowszechniana teza, jakoby ekstraklasa została zalana przez przeciętne zawodniczki z zagranicy, blokujące możliwość rozwoju młodych polskich koszykarek. Wystarczy porównać, jak wygląda to w lidze siatkarzy - tam kluby również zatrudniają wielu zawodników z zagranicy, często reprezentantów swoich krajów, co nie przeszkadzało przebijać się coraz to nowym miejscowym talentom, a jakie stanowi to przełożenie dla reprezentacji Polski - nikogo nie trzeba przekonywać. Uważam zatem, że problem leży w szkoleniu i mentalności, a przepisy niewiele tutaj pomogą.

Oczywiście, niekiedy klubom TBLK zdarzały się transferowe niewypały (przykładem może być nieudana przygoda z Energą reprezentantki Czech na zeszłoroczne Mistrzostwa Świata - Terezy Peckovej), na co wszakże składa się szereg czynników, wśród których nie zawsze umiejętności zawodniczek są najważniejsze. Przez ostatnie pół roku na polskie parkiety trafiło jednak wiele koszykarek, które przyczyniły się do tego, że rozgrywki ligowe stoją na wyższym poziomie niż w poprzednich dwóch sezonach. Zresztą popatrzmy na aktualne statystyki ekstraklasy żeńskiego basketu. Pod względem średniej punktów najwyżej sklasyfikowana koszykarka urodzona w Polsce (Anna Dąbek) plasuje się dopiero na 27. miejscu! Niewiele lepiej jest, jeśli weźmiemy pod uwagę przeciętny wskaźnik eval - tutaj pierwsza rodowita Polka (Agnieszka Majewska) zamyka drugą dziesiątkę zestawienia. Rodzime zawodniczki są mało efektywne w wykorzystywaniu szans, jakie daje im ligowy regulamin. W takiej sytuacji niespecjalnie zaskakuje tak niewielki udział Polek w euroligowych występach Wisły Can-Pack - we wszystkich dwunastu spotkaniach spędziły one na placu gry łącznie 333 minuty spośród 2400 minut całej drużyny, zdobywając jedynie 46 pkt. na 790 pkt.

Na koniec wyrażę opinię trochę kontrowersyjną i bardzo hipotetyczną, lecz mającą realne pokrycie w faktach. Otóż - gdyby do sześciu zagranicznych koszykarek występujących w szeregach mistrzyń Polski, dodać trzy lub cztery podstawowe Rosjanki, Turczynki, Czeszki czy Francuzki, grające we wspomnianych teamach rywalizujących z krakowiankami, taki zespół miałby realne szanse awansu do Final Four. Wnioski do wyciągnięcia z tych rozważań pozostawiam każdemu. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz