sobota, 7 października 2017

Zakłady bukmacherskie - zabawa, a nie sposób na życie

Jeśli ktoś interesuje się sportem, to ma określony stosunek do zakładów bukmacherskich. Tak w uproszczeniu: albo licząc na wzbogacenie się, wariuje i wydaje spore sumy na tę - jakby nie było - formę hazardu, albo w ogóle ta sprawa go nie interesuje, uważając, że to tylko strata czasu i pieniędzy, albo przyjmuje umiarkowane stanowisko - gra, ale za niewielkie kwoty i w każdej chwili może odpuścić.

fot. centrumbukmacherskie.pl

W tej chwili, po zmianach w przepisach, uprawnienia do prowadzenia zakładów bukmacherskich w Polsce ma siedem firm, które w większości są obecne na tym rynku od wielu lat. Jednak, tak na dobrą sprawę, miałem do czynienia tylko z jedną - STS (dawno temu, raz czy dwa, byłem też w innej). Zaczęło się dobrych kilkanaście lat temu, w jakieś wakacje, w rodzinnym Przemyślu, gdzie właśnie otworzyli pierwszy lokal i zrobiło się o tym głośno. Potem to moje obstawianie "przeniosło się" do Krakowa. Dysponowałem wówczas skromnymi środkami, więc obstawiałem na niskie kwoty - zakłady za 4-5 zł, maksymalnie 12-13 meczów, bez jakichś kombinacji, systemów itp. "Wszystko albo nic", czyli wygrana tylko wtedy, gdy trafi się wszystkie typy. Przede wszystkim piłka nożna, niekiedy również koszykówka. Obstawiałem tzw. pewniaki - kursy nie wyższe niż 1,50, niekiedy nawet tylko za 1,12. Czasem grałem ryzykownie - za 2 zł, na kupon wpisywałem tylko 4-5 pozycji, za to każda z nich to albo remis (na ogół kurs 2,90-3,50), albo zwycięstwo jednej z drużyn, gdy trochę "na dwoje babka wróżyła" (kurs mniej więcej w granicach 2,00-2,60). Moja rekordowa wygrana - właśnie z czasów studenckich - to około 90 zł z tego pierwszego, bardziej wypróbowanego modelu. W wersji ryzykownej, gdzie do zgarnięcia było na ogół kilkaset złotych, nie wygrałem ani razu. Szału więc nie ma.

Na studiach grywałem w miarę regularnie, czasem obstawiając dwa zakłady na weekend, ewentualnie jeszcze coś na środek tygodnia. Podkreślam - nigdy nie straciłem nad tym kontroli, jak nawet tych kilka złotych było bardziej potrzebne na inne sprawy, to odpuszczałem. Już pod koniec studiów obstawiałem rzadziej, a potem ta częstotliwość jeszcze się zmniejszyła. Miałem mniej czasu i mniejszą orientację w futbolowych ligach europejskich, będących - jak dla mnie (i chyba nie tylko) - podstawą w tej zabawie. Podobnie jak wcześniej, incydentalnie coś tam zgarnąłem, ale dużo częściej nie miałem farta.

Mniej więcej trzy miesiące temu zacząłem współpracę z pewną firmą - piszę zapowiedzi meczów piłkarskich (z racji tych obowiązków moje wpisy na tym blogu są rzadsze). Trochę naładowany tą wiedzą, w sierpniu, pierwszy raz po ponad roku, poszedłem do zakładów STS - i wygrałem! 66 zł to nie są duże pieniądze, ale zawsze jakiś bonus do domowego budżetu. Uwierzyłem w swoją dobrą gwiazdę i obstawiałem dalej, ciągle po 5 zł. No i pięć kolejnych kuponów lądowało w koszu... Na szczęście, za każdym razem miałem więcej niż jedno pudło, czyli nie musiałem mieć niedosytu, że było tak blisko.

Zresztą - jak wspomniałem - nie traktuję tych zakładów z jakąś desperacją, w odróżnieniu od ludzi, którzy wpompowali zdecydowanie grubsze sumy. Z czasów studenckich pamiętam choćby roztrzęsionego chłopaka mniej więcej w moim wieku, który płacił kwoty co najmniej kilkanaście razy wyższe od stawianych przeze mnie, powtarzając, że musi się odkuć. Taka postawa to już hazard, uzależnienie wymagające leczenia. Ilu takich ludzi odwiedza zakłady bukmacherskie lub gra w Internecie? Niestety, sporo...

Nie twierdzę, że na zakładach bukmacherskich nie da się zarobić sensownych kwot, jednak aby tak się stało, trzeba zainwestować już dużo więcej czasu (nawet kilka godzin dziennie) i środków, siedzieć w tym dość mocno, na bieżąco analizować wyniki, prognozy, składy drużyn, kombinować z systemami czy jakimiś bonusami. Czyli podobnie jak z grą na giełdzie. Kiedy wskoczy się na tę karuzelę i coś wygra, pewnie jest już łatwiej, choć nie można się tym zachłysnąć. Trudniej ma ktoś stosunkowo pobieżnie znający wyniki i inne uwarunkowania wpływające na typowanie, a przy tym normalnie pracujący, mający rodzinę i określone zobowiązania finansowe. Jeśli życiowe wydatki takiego człowieka i jego rodziny powinny być w miarę przewidywalne, to stosunkowo duże prawdopodobieństwo bezpowrotnego utracenia kilkuset złotych miesięcznie nie zachęca do większego zaangażowania w "bukmacherkę", a próby odkucia się mogą skończyć się cokolwiek nieciekawie. Czymś całkiem innym - bardziej przewidywalnym i bezpiecznym - jest obstawianie za symboliczne kilka złotych i traktowanie tego na zasadzie "co ma być, to będzie". Wówczas nawet takie przypadki, jak potknięcia wielkiego Realu Madryt w ligowych meczach u siebie (w trzech pierwszych - dwa remisy i jedna porażka!), nie są traktowane jak koniec świata i konieczność finansowej rehabilitacji.

Napisałem może trochę stereotypowo, ale tak to widzę. Niespodziewane rozstrzygnięcia są wpisane w sport, a zwłaszcza futbol. To piękne dla jednych, brutalne dla drugich - nie tylko sportowców i ich kibiców, lecz także klientów zakładów bukmacherskich. Ci ostatni muszą pamiętać o zachowaniu zdrowych proporcji i powiedzeniu "stop", gdy sprawy zajdą za daleko. W przeciwnym razie znajdują się na najlepszej drodze do uzależnienia.


4 komentarze: