czwartek, 23 kwietnia 2015

Inny naród

- Czy w Rosji może być normalniej? - pyta wiele osób na świecie, w tym spory odsetek Polaków, poważnie zaniepokojonych działaniami Władimira Putina i jego poddanych (tak, to dobre słowo) w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy.

fot. zeit.de

Aneksja Krymu i jej skutki, ciągłe podsycanie konfliktu we wschodniej Ukrainie, połączone z propagandą żywcem wziętą z czasów radzieckich i szeregiem prowokacji, a także agresywny język rosyjskich polityków wobec krajów członkowskich NATO, w tym Polski - tego wszystkiego doświadczamy, śledząc na bieżąco newsy z wydarzeń na wschód od naszej granicy. Pozornie wydawałoby się, że wywołany sankcjami Unii Europejskiej i USA kryzys gospodarczy, do którego swoją polityką doprowadził Putin, spowoduje, iż zwykli obywatele będą mieli dość jego rządów. Nic bardziej błędnego.

Wiem, że powtarzam prawdy już mnóstwo razy powtórzone, ale ten naród ma zupełnie inną mentalność niż jakikolwiek inny zamieszkujący Europę (wyjątkiem mogą być jedynie Białorusini, którzy notabene w dużej mierze uważają się za Rosjan lub pół-Rosjan). Obywatele Rosji ponad wszystko chcą mieć poczucie, że stanowią mocarstwo, a kto im to może zagwarantować, jak nie zdecydowany, wszystkowiedzący, charyzmatyczny przywódca? Własna decyzyjność, samorządność, prawa człowieka, wolność słowa, tworzenie i umacnianie społeczeństwa obywatelskiego - dla przygniatającej większości Rosjan to obce pojęcia, ewentualnie za sprawą kremlowskiej propagandy rozumiane w sposób specyficzny, czego przykład może stanowić choćby reakcja na "wyrażoną w demokratycznym referendum wolę powrotu Krymu do ojczyzny".

Rządy silnej ręki i bezwzględne posłuszeństwo poddanych wobec władcy są nierozerwalnie związane z historią tego narodu. Działo się tak i w średniowieczu, kiedy ziemiami między Dnieprem a Wołgą bezwzględnie zawładnęli Tatarzy, i w wiekach późniejszych, gdy po wyzwoleniu z obcych rządów lokalni władcy i duchowni uznali, że Księstwo Moskiewskie to trzeci Rzym, a ród carski jest spokrewniony ze starożytnymi cesarzami, no i rzecz jasna po 1917 roku, gdy cara zastąpił sekretarz generalny komunistycznej partii, a jedynie słuszna ideologia zaczęła być stopniowo eksportowana do sąsiednich krajów i nie tylko.

Nic więc dziwnego, że tak nieswojo czuli się Rosjanie, gdy Michaił Gorbaczow zaproponował daleko idące reformy, otwarcie na świat, a po rozpadzie Związku Radzieckiego kontynuatorem jego działań był Borys Jelcyn. Wielu po prostu nie mieściło się w głowie - jak to publicznie można krytykować władzę, wyrażać swoje zdanie, tworzyć ugrupowania polityczne opozycyjne w stosunku do jedynej partii?! Inna sprawa, że reformy były skazane na niepowodzenie z uwagi na fatalny stan gospodarki zastany przez Gorbaczowa, a podczas prezydentury Jelcyna dochodziło do procesów typowych także dla innych krajów tzw. demokracji ludowej - brak stabilizacji politycznej, gospodarczej i prawnej, niekontrolowane bogacenie się jednostek, niepokoje społeczne. Putin miał to szczęście, że objęcie przez niego władzy zbiegło się ze wzrostem światowych cen ropy naftowej i gazu. Dzięki temu zwykli ludzie w końcu zaczęli otrzymywać na czas pensje i emerytury, powiększała się klasa średnia. Mieli też powody do dumy, bo armia brutalnie pacyfikowała niepokorną Czeczenię. Między innymi na strachu przed Czeczeńcami udało się Putinowi umocnić swoją władzę. Innym pomysłem do realizacji tego celu była coraz częstsza nostalgia za państwem radzieckim, wyrażona choćby w przekonaniu Władimira Władimirowicza, że rozpad ZSRR był największą katastrofą geopolityczną XX wieku.

Kolejny krok to próba podporządkowania sobie krajów powstałych po tej "katastrofie". Putin coraz częściej umożliwiał nacjonalistom i komunistom propagowanie w społeczeństwie skrajnych poglądów, opartych w sporej części na nienawiści wobec "obcych". Propaganda osiągnęła swój szczyt w pierwszej połowie ubiegłego roku, podczas aneksji Krymu i eskalacji konfliktu w Donbasie. W takich okolicznościach zwykły obywatel - wychowany w bezwzględnym posłuszeństwie wobec władzy, karmiony "patriotycznymi" opowieściami i coraz bardziej odcięty od informacji powszechnie dostępnej w innych krajach - musi wykazać się nie lada odpornością i charakterem, aby mieć własne, odmienne zdanie odnośnie bieżących wydarzeń i nie bać się go wyrazić.

Dlatego wiara w jednoznaczną demokratyzację tego państwa, opartą na zasadach znanych w krajach członkowskich UE, to czysta naiwność. Przynajmniej w ciągu najbliższych 50 czy 100 lat - o ile kiedykolwiek - życie publiczne nie będzie choć w części tak jawne, jak obecnie w zachodniej Europie czy w Polsce. Niektórzy upatrują nadziei w tym, że hipotetyczny następca Putina - kimkolwiek nie będzie - pójdzie w innym kierunku, mając na względzie potrzebę autentycznej demokratyzacji. Nic bardziej błędnego, gdyż wiele wskazuje na to, iż kolejny przywódca (zapewne namaszczony przez obecnego) najpewniej okaże się bardziej radykalny. Prawdopodobnie również zostanie w kontrolowany sposób wyłoniony w wyborach i jeszcze mocniej będzie chciał podporządkować sobie poddanych, którym niekoniecznie będzie to przeszkadzać.

Stalin miał kiedyś powiedzieć, że komunizm pasuje do Polaków, jak do świni siodło. Nie widzę zbyt dużego ryzyka w twierdzeniu, iż podobnie przystaje do Rosjan ustrój w pełni demokratyczny. Nie byłoby to naszym problemem, gdyby nie postawa przywódców tego ogromnego kraju i ich aspiracje...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz