Strony

niedziela, 28 kwietnia 2024

Debiutancka sinusoida Niedźwiadków

Koszykarze Niedźwiadków Chemart Przemyśl w swoim premierowym sezonie utrzymali się w Pekao S.A. 1 Lidze Mężczyzn. Z dorobkiem 11 zwycięstw i 23 porażek uplasowali się na 14. miejscu w stawce liczącej 18 zespołów. 14 kwietnia wybiegli po raz ostatni na parkiet - zagrali bez obciążeń, bo już tydzień wcześniej zapewnili sobie byt. Jakkolwiek należą się im gratulacje, to trzeba jasno powiedzieć, że mogli (i powinni) ten cel zrealizować znacznie wcześniej i w lepszym stylu. Podczas siedmiu miesięcy rywalizacji nie zabrakło wzlotów i upadków.

fot. Niedźwiadki Chemart Przemyśl (Facebook)


Jak pisałem w przedsezonowej zapowiedzi, trudno było przewidzieć, jak nowicjusz z miasta nad Sanem odnajdzie się na zapleczu ekstraklasy. Optymiści zakładali włączenie się do walki o udział w play-off, pesymiści obawiali się, że pomimo wzmocnień nie sprosta wymaganiom stawianym przez bardziej doświadczonych konkurentów.


Optymizm na półmetku


Po trzech niepowodzeniach ze zdecydowanie wyżej notowanymi ekipami (co potwierdziły dalsze miesiące) przyszedł pierwszy triumf. W wyjazdowym starciu z innym beniaminkiem - AZS AWF Mickiewiczem Katowice - podopieczni Daniela Puchalskiego byli wyraźnie lepsi (90:74), rewanżując się za cztery porażki poniesione w minionym, II-ligowym sezonie. Następne spotkanie - z AZS AGH Kraków przed własną publicznością - również zakończyli zwycięsko, choć różnicą zaledwie 4 pkt (77:73), co w rundzie rewanżowej nie było bez znaczenia. Ostatni tydzień października to dwie porażki w obcych halach, mimo że we Wrocławiu niepokonane dotąd rezerwy Śląska przechyliły szalę dopiero na finiszu (83:80).

Listopad był dla przemyślan dość trudny. W ciągu kilku dni kontuzji wykluczających na dłużej z gry doznali dwaj czołowi zawodnicy - Edi Sinadinović i Maximillian Egner. Nieco wcześniej klub sprowadził nowego środkowego - posiadającego polskie i niemieckie obywatelstwo Marka Mboya Kotieno (poprzednio ekstraklasowa PGE Spójnia Stargard), który zastąpił nie spełniającego oczekiwań Michała Marka. Mimo perturbacji, Niedźwiadki zapisały na swoim koncie dwie wygrane z rywalami w swoim zasięgu - domową z HydroTruckiem Radom (97:91) oraz wyjazdową z Polonią Warszawa (94:77). Bez wątpienia największą zasługę w tym drugim sukcesie miał ściągnięty w trybie awaryjnym, mierzący zaledwie 180 cm wzrostu rozgrywający Carren Wilson Junior, który nie tylko zdobył najwięcej punktów, ale też znakomicie prowadził grę, wnosząc dużo spokoju i pewności siebie w poczynania Niedźwiadków. To był jego dopiero drugi występ, lecz już wtedy można było śmiało powiedzieć, że ten transfer okazał się strzałem w "dziesiątkę". W pozostałych trzech listopadowych potyczkach było znacznie gorzej - będące w optymalnej formie drużyny z pierwszej "ósemki" nie dały żadnych szans choćby na nawiązanie równorzędnej walki.

CJ Wilson - fot. Grzegorz Gajdzik

Ten scenariusz powtórzył się na początku grudnia, gdy do miasta nad Sanem zawitał niezwykle mocny kadrowo spadkowicz z ekstraklasy - Astoria Bydgoszcz. Jednak już tydzień później CJ Wilson i jego koledzy byli o wiele mniej gościnni dla pretendującego do czołowych miejsc Basketu Poznań. Odnieśli przekonujące zwycięstwo (101:89), po raz pierwszy notując trzycyfrową zdobycz. W meczu ważnym dla układu dolnej części tabeli beniaminek poszedł za ciosem, pewnie ogrywając WKK Wrocław (102:84), do czego obok amerykańskiego playmakera najbardziej przyczynił się 19-letni Maciej Puchalski. Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia przemyscy kibice mogli cieszyć się z pokonania zamykającego I-ligową stawkę Sokoła Międzychód (98:82).

Trzy triumfy z rzędu i bilans 7-9 były równoznaczne z awansem Niedźwiadków na 12. miejsce. Niektórzy zaczęli wierzyć, że kwestia utrzymania jest już przesądzona (drużyny zajmujące wówczas miejsca spadkowe miały co najwyżej 3 zwycięstwa), a wręcz za całkiem realny należy uznać dalszy progres i rywalizację o play-off. Rzeczywistość zweryfikowała brutalnie te nadzieje...


Zimowy sen Niedźwiadków


Na zakończenie roku, a zarazem półmetka rozgrywek team Daniela Puchalskiego rozegrał bardzo dobre zawody w Pelplinie z tamtejszą Decką, ale na drodze do sukcesu stanęli fatalni, "gospodarscy" sędziowie. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że to początek czarnej serii, której kres nadejdzie dopiero 4 marca. Dwanaście kolejnych porażek wygląda koszmarnie, zwłaszcza patrząc na pierwszą fazę ligowych zmagań. Nagle w nieźle działającym mechanizmie coś się zacięło. Szczególnie raziła bezradność w końcówkach - i to we własnej hali. O ile minimalną przegraną (74:75) z najlepszym w fazie zasadniczej Miastem Szkła Krosno można było jakoś przeboleć, to tydzień później wynik 86:89 w konfrontacji z przedostatnim AZS AWF Mickiewiczem budził już niepokój, podobnie jak sam styl gry. Równie trudno wytłumaczyć domowe potknięcia ze znajdującymi się w dolnej części tabeli, przeciętnie dysponowanymi MKKS Żak Koszalin (85:88) oraz stołeczną Polonią (73:76).

Zawodziła defensywa, rozwiązania ofensywne wydawały się niekiedy zbyt czytelne, skuteczność z rzutów wolnych czy z dystansu pozostawiała sporo do życzenia, brakowało zimnej krwi, pomysłu, wiary we własne umiejętności... Ponadto trzeba wskazać problemy kadrowe. W połowie stycznia urazy dopadły Kacpra Majkę i Rafała Serwańskiego, wobec czego z nominalnych, seniorskich "jedynek" ostał się tylko Wilson, który także musiał pauzować w jednym spotkaniu. W rolę rozgrywającego wcielił się wówczas Michał Chrabota. Również kilku innych zawodników zanotowało krótkie absencje.

Co ciekawe, w trzech wyjazdowych potyczkach (Starogard Gdański, Radom, Kołobrzeg) teoretycznie skazani na pożarcie gracze Niedźwiadków potrafili ambitnie walczyć przeciwko faworytom, ostatecznie przegrywając różnicą jedynie 5-7 pkt. Natomiast spisywali się poniżej swoich możliwości, gdy prawdopodobieństwo powodzenia było znacznie większe. Choćby na początku lutego w Krakowie, gdy po nadrobieniu kilkunastopunktowej straty wyszli na prowadzenie, ale po źle rozegranej czwartej kwarcie ulegli 85:93. Zajmujący szesnastą pozycję AZS AGH miał już tylko jedną wygraną mniej, lecz - co byłoby szalenie istotne w końcowym rozrachunku - o cztery "oczka" lepszy bilans bezpośrednich meczów. Dalsza niemoc ekipy z nadsańskiego miasta nie została wykorzystana przez akademików, którzy przegrali pięciokrotnie z rzędu.


Poniedziałkowe przełamanie

W pierwszy dzień marca środowisko koszykarskie obiegły dwie ważne informacje z obozu Niedźwiadków. Oto pierwszym trenerem został Serb Petar Zlatanović, który mimo zaledwie 36 lat, może pochwalić się już niemałym sukcesem - w zeszłym sezonie doprowadził Balkan Botewgrad do zdobycia mistrzostwa Bułgarii. Daniel Puchalski pozostał w sztabie szkoleniowym. Po 0-11 w ciągu poprzednich dwóch miesięcy takie posunięcie było jak najbardziej zrozumiałe. Ogłoszono też, że do zespołu dołączył Mateusz Szczypiński, co niektórych wprawiło w zdumienie, skoro okno transferowe zostało zamknięte 15 stycznia. Wszystko odbywało się jednak zgodnie z przepisami, bo w grudniu 25-letni rzucający lub niski skrzydłowy został odsunięty od gry w ekstraklasowym Sokole Łańcut, a jeszcze przed upływem wspomnianego terminu klub z Przemyśla zgłosił zamiar jego angażu. Zatwierdzenie zawodnika do I-ligowych rozgrywek było możliwe dopiero po rozstrzygnięciu jego statusu przez Sportowy Trybunał Arbitrażowy.

Od lewej: Daniel Puchalski, Petar Zlatanović i Tomasz Przewrocki - fot. Niedźwiadki Chemart Przemyśl

Początkowo te roszady nie przyniosły efektu. Nazajutrz komplet punktów z hali przy ul. Mickiewicza wywieźli warszawianie i - łagodnie rzecz ujmując - nastroje dalekie były od optymistycznych. A już po upływie niespełna 48 godzin w zaległym meczu podopieczni Zlatanovicia musieli stawić czoła plasującym się tuż za liderem rezerwom Śląska. I właśnie w ten poniedziałkowy wieczór nastąpił przełom! Nareszcie gospodarze zaprezentowali się jako świetnie rozumiejący się kolektyw, który oprócz wybornej dyspozycji w ataku, potrafił ograniczyć atuty wrocławian. Mądrze rozegrana czwarta kwarta sprawiła, że nie doszło do nerwówki. Wynik 101:89 wprawił w euforię kibiców i - jak się wydawało - powinien dać ich pupilom "mentalnego kopa". Efekt był, bo kilka dni później zapachniało kolejną sensacją. W Bydgoszczy odważnie poczynający sobie beniaminek miał na początku trzeciej kwarty nawet 13 pkt przewagi, ale ostatecznie Astoria wygrała różnicą trzech "oczek" (78:75), a rzut na dogrywkę spudłował Szczypiński. Tej dobrej postawy nie udało się powtórzyć w Poznaniu, gdzie poza pierwszą kwartą na parkiecie rządzili gracze Basketu.

Pozostały jeszcze trzy kolejki. Komplet zwycięstw gwarantował utrzymanie, przy dwóch mogło być różnie. AZS AGH i Sokół były tuż za plecami i nie próżnowały, o czym przekonali się koszykarze - odpowiednio - Miasta Szkła i Kotwicy.


Remontada i killerów dwóch


W starciu z WKK, będącym niemal pewnym prolongaty bytu, przemyski team w pełni kontrolował przebieg wydarzeń. Może nie zachwycił w ofensywie, ale maksymalnie zneutralizował atuty rywali. 77:50 to najwyższa wygrana w sezonie. Dla odmiany, w Międzychodzie zanosiło się na rekordową przegraną. W 27 min. na tablicy widniał rezultat 75:56 na korzyść miejscowych, walczących o odrobienie 16-punktowej straty z pierwszej rundy, co było w zasadzie ich ostatnią deską ratunku. Wtedy nadeszła jednak niesamowita remontada, dająca gościom w 32 min. prowadzenie 81:80! Fenomenalnie grał Wilson, który w sumie zdobył 40 pkt (6/8 za 3 pkt!), a w decydujących chwilach kapitalnie odpalił Szczypiński (28 pkt, z czego 18 w czwartej kwarcie, 7 "trójek"!). Mając takich dwóch boiskowych killerów, przemyślanie nie dali odebrać sobie uzyskanej inicjatywy. Zwycięstwo 105:98 wyraźnie przybliżyło ich do utrzymania, jednocześnie skutkując dołączeniem ambitnego zespołu z Wielkopolski do zdegradowanych już wcześniej katowiczan. Nazajutrz AZS AGH uległ u siebie SKS-owi Starogard Gdański. Takie rozstrzygnięcie wywołało zrozumiałą radość i ulgę w Przemyślu, gdyż oznaczało, że I ligę opuszczają krakowianie, a pozostają w niej Niedźwiadki.

Na pożegnanie z kibicami beniaminek zrewanżował się ekipie z Pelpina za kontrowersyjną porażkę, od której rozpoczął się trwający przeszło dwa miesiące fatalny ciąg niepowodzeń. Gospodarze byli lepsi o dziesięć "oczek", znów kończąc zawody z dorobkiem 105 pkt. Zatem ich dwa ostatnie występy były rekordowe pod względem ofensywy, a liczba meczów, w których przekroczyli "setkę", wzrosła ogółem do pięciu. Konfrontację z Decką Szymon Janczak zakończył z dorobkiem aż 31 pkt i wskaźnikiem eval aż 40, trafiając 13 na 14 rzutów z gry. Przemyślanie rzutem na taśmę wyprzedzili WKK, finiszując na czternastej pozycji.


Zastępca bohaterem


Plan minimum został zrealizowany, lecz jest pewien niedosyt. Chociaż włączenie się do bezpośredniej walki o pierwszą "ósemkę" pozostawało w sferze marzeń, to 3 czy 4 zwycięstwa więcej, dające miejsce nr 11 lub 12, były jak najbardziej realne. Oprócz bardzo dobrych fragmentów, gdy eksperci chwalili ekipę z przygranicznego miasta, przytrafiały się błędy i potknięcia, które trudno wytłumaczyć. Sytuację komplikowały również urazy podstawowych koszykarzy. Poza pierwszym miesiącem ligowych zmagań na palcach jednej ręki można policzyć przypadki, gdy do dyspozycji szkoleniowców był pełny skład. Wyniki przypominały sinusoidę - po trzech grudniowych wygranych przyszło dwanaście porażek z rzędu, a sezon zakończył się znów trzema triumfami.

Wiadomo, że gdy nie idzie, główną odpowiedzialność ponosi trener. Dobrze więc się stało, że Daniel Puchalski, czyli człowiek, dzięki któremu ten ambitny projekt w ogóle zaistniał (o innych licznych zasługach dla przemyskiego basketu nie wspominając), zareagował na katastrofalną serię, w odpowiednim momencie oddając stery nieznanemu w naszym kraju serbskiemu szkoleniowcowi. Jakkolwiek taki ruch był ryzykowny, to uwzględniając stopień kryzysu i niebezpieczną perspektywę - konieczny. Tzw. efekt nowej miotły nie nadszedł w debiucie, ale po falstarcie Zlatanović szybko zmobilizował swoich graczy i wybrał skuteczną strategię. Efektem było przerwanie wielotygodniowej niemocy w chwili, gdy - patrząc na poziom rywala - mało kto na to liczył. Notując dodatni bilans (4-3), nowy coach uchronił Niedźwiadki przed degradacją. Nieco lepiej wyglądała gra.

Przed startem Pekao S.A. 1 Ligi Mężczyzn ówczesny trener uzasadniał zakontraktowanie Sinadinovicia jego charakterystyką - ogromnym doświadczeniem i grą "pod zespół", a nie dla wykręcania indywidualnych osiągnięć. Podkreślał, że nie chce, aby jedyny obcokrajowiec zdominował drużynę, zaburzył równowagę, a inni zdawali się na jego umiejętności kosztem własnego rozwoju. Zdarzenie losowe, jakim była kontuzja doświadczonego rozgrywającego, wymusiło korekty. W ten sposób w nadsańskim mieście wylądował Wilson.

Mateusz Szczypiński - fot. Grzegorz Gajdzik

Powiedzieć, że to właśnie 29-letni Amerykanin w największym stopniu przyczynił się do tego, że Niedźwiadki pozostały w I lidze, to tak, jakby nic nie powiedzieć. Można tu dostrzec analogię do Kevina Turnera, który dokładnie 25 lat temu, ściągnięty w trakcie rozgrywek, miał znaczący udział w uratowaniu ekstraklasy dla Polonii Przemyśl. Również niewysoki, dynamiczny, typ lidera. Zasadnicza różnica sprowadza się do zespołowości. Turner był bardziej egzekutorem, indywidualistą, niechętnie dzielącym się piłką. Wilson nie tylko punktował, ale także świetnie rozgrywał, regulował tempo gry, umiał dostrzec partnerów, był dla nich wzorem profesjonalizmu i poświęcenia (w Międzychodzie zagrał na własną odpowiedzialność). Teraz garść jego najważniejszych średnich: 22,3 pkt (2. miejsce w lidze), 8,1 asyst (1. miejsce), 2,3 przechwyty (3. miejsce), eval 27,2 (1. miejsce). Warto dodać, że CJ spędzał na parkiecie przeciętnie ponad 35 minut, co było drugą wynikiem rozgrywek, natomiast ze skutecznością za 3 pkt wynoszącą 44,3% zajął trzecią pozycję. W dwóch ostatnich spotkaniach pokusił się o indywidualne rekordy - wspomniane 40 pkt w Międzychodzie oraz 16 asyst z Decką (ex-aequo najlepsze osiągnięcie w lidze). Najwyższy eval (44) oraz liczbę celnych "trójek" (7) zanotował w wyjazdowej potyczce z WKK. Sześciokrotnie zaliczył dwucyfrową liczbę punktów i asyst, czyli double-double. Nie ma jakiejkolwiek przesady w stwierdzeniu, że CJ był jedną z gwiazd tej ligi.

Co ciekawe, początkowo planowano, że CJ będzie tylko czasowym zastępstwem dla Sinadinovicia, którego absencja miała potrwać około dwóch miesięcy. Po wznowieniu treningów 35-letni playmaker zagrał jedynie w dwóch lutowych meczach, dając trochę odpoczynku mocno eksploatowanemu i nie całkiem zdrowemu Amerykaninowi. Średnie Ediego są znacznie mniej okazałe - 9,0 pkt, 6,5 asyst, eval 10,6. Jednak w jego przypadku spoglądanie wyłącznie na statystyki byłoby błędne. Sztab szkoleniowy mógł wykorzystać jego ogromne doświadczenie. Sinadinović był mentorem dla młodych graczy, których w Przemyślu nie brakowało.


Rewelacyjny młodzieżowiec


Spośród nich najwięcej pochwał zebrał Egner. W głosowaniu trenerów wszystkich drużyn na najlepszego młodzieżowca fazy zasadniczej 21-letni skrzydłowy został sklasyfikowany na drugim miejscu. Zaledwie, bo Max nie miał sobie równych wśród zawodników U-23 pod względem zdobyczy punktowych (13,3) i evalu (17,4 - czwarty wśród Polaków, jedenasty w kategorii open), a jego prawdziwą specjalnością okazały się zbiórki - średnia 9,8 była drugą w lidze. Aż dziesięciokrotnie zapisywał na swoim koncie double-double. 19 zbiórek w listopadowym starciu z HydroTruckiem jest współrekordem fazy zasadniczej. Obserwatorzy zwrócili szczególną uwagę na jego wszechstronność i mobilność, wskazując, że powinien spróbować swoich sił w silniejszym klubie. Szkoda, że z powodu urazów stracił prawie jedną trzecią sezonu.

Maximillian Egner - fot. Grzegorz Gajdzik

Trzecim strzelcem był Szczypiński (11,3 pkt), choć z powodu zaległości treningowych nie pokazał pełni swoich możliwości, pozwalających mu przez ponad rok otrzymywać sporo minut w najwyższej klasie rozgrywkowej. Dość solidnie prezentował się kolejny młodzieżowiec - Sebastian Rompa, którego główne statystyki wyglądały następująco: 10,0 pkt, 5,6 zbiórek, 1,8 bloku (druga średnia w lidze), eval 12,1. Niewiele mniej niż dziesięć "oczek" dodawali Chrabota, Janczak i Maciej Puchalski. O ile ten ostatni zaliczył dalszy progres w karierze, o czym świadczą powołania do reprezentacji Polski do lat 20, to jego starsi koledzy mogli pokazać się z nieco lepszej strony. Każdy z nich mógł pochwalić się kilkoma świetnymi występami, lecz częściej ich gra rozczarowywała.

Średnie 6,8 pkt, 3,1 asyst, eval 7,0 nie oddają wkładu kapitana, sprawującego tę funkcję od samego początku projektu. Serwański cieszył się zaufaniem szkoleniowców (tylko raz nie zaczynał meczu w wyjściowej "piątce"), doceniających zwłaszcza jego grę w obronie. Kontuzja uniemożliwiła udział w blisko połowie spotkań notującemu zbliżone liczby Kacprowi Majce, czyli innemu z głównych architektów zeszłorocznego awansu. W rundzie rewanżowej nazwisko Majka figurowało jednak w protokole. Na parkiecie pojawiał się desygnowany z II-ligowych rezerw młodszy brat kurującego się rozgrywającego - Wiktor, ale były to ledwie kilkuminutowe epizody. Rolę podkoszowych zmienników częściej z gorszym niż lepszym skutkiem pełnili Łukasz Uberna i wspomniany wcześniej Mboya Kotieno.


Co dalej?


W sezonie 2023/2024 kibice Niedźwiadków przeżyli prawdziwy rollercoaster emocji. Wszystko skończyło się dobrze, ale na pewno osoby decyzyjne - z Danielem Puchalskim i Arturem Lewandowskim na czele - muszą wyciągnąć odpowiednie wnioski, aby w przyszłości nie powtórzyła się tak nerwowa sytuacja. Zapewne trwają już przymiarki kadrowe, a konkretne ruchy zostaną ogłoszone w najbliższych tygodniach. Prawdopodobnie dojdzie do sporych zmian, a przynajmniej takie powinny nastąpić, jeśli nadal aktualne są zapowiedzi powalczenia w perspektywie kilku lat o awans do ekstraklasy. Niestety, mało prawdopodobne wydaje się pozostanie w Przemyślu dwóch najważniejszych graczy. Aby zrobić krok naprzód, następcy CJ-a i Maxa muszą prezentować co najmniej równie wysoki poziom.

Choć spekulacji jest wiele, jedno nie ulega wątpliwości. Znów będzie ciekawie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz