niedziela, 8 października 2017

Zawsze chciałem być trenerem (wywiad z Krzysztofem Szewczykiem)

Koszykarki Wisły CanPack Kraków mają za sobą już cztery występy w obecnym sezonie Basket Ligi Kobiet. Dotychczas trzykrotnie schodziły z parkietu w roli zwyciężczyń, raz przegrały. Biorąc pod uwagę, że wygrały trudną wyjazdową potyczkę w Toruniu, to ten bilans pozostawia niedosyt. Wcześniej przegrały bowiem tam, gdzie w zasadzie przegrać nie miały prawa - w Siedlcach. Patrząc na postawę wiślaczek we wczorajszym - skądinąd bezproblemowo wygranym - spotkaniu z Ostrovią Ostrów Wlkp. we własnej hali, trudno być optymistą odnośnie przyszłości, choćby tej najbliższej. Już w środę rusza Euroliga - na początek wicemistrzynie Polski czeka wyjazd do Jekaterynburga, czyli starcie z dyżurnym faworytem tych rozgrywek. Natomiast w kolejną niedzielę wiślaczki zmierzą się w Polkowicach z najmocniejszym kadrowo teamem BLK. Jednak na razie liczy się to, co tu i teraz - przynajmniej taki ton wybrzmiewa z wypowiedzi Krzysztofa Szewczyka. Na wczorajszej konferencji prasowej trener podwawelskiej ekipy podkreślał, że w najbliższych kilku tygodniach najważniejsze dla jego zespołu będą zwycięstwa, a na poprawę stylu gry przyjdzie czas później. Co mówił później, w wywiadzie, jaki z nim przeprowadziłem? Zapraszam do przeczytania! 

fot. Marcin Pirga / wislacanpack.pl

Czy oferta Wisły była dla Pana dużym zaskoczeniem? Długo rozważał Pan jej przyjęcie?

Być może była trochę zaskakująca. Takim klubom jednak się nie odmawia, to duża szansa w mojej karierze trenerskiej, więc nie wahałem się, czy przyjąć propozycję z Krakowa.

W latach 90. był Pan zawodnikiem, m.in. w kadrze zdobywającego tytuły mistrzowskie Śląska Wrocław. Czy już wówczas wiedział Pan, że w przyszłości zasiądzie na trenerskiej ławce?

Zawsze chciałem być trenerem. To był taki plan na życie - nawet gdy jeszcze grałem, wiedziałem, że zajmę się tym zawodem. "Zawodnik" to za dużo powiedziane, bardziej nazwałbym to zabawą z koszykówką.

Pożegnał się Pan z parkietem stosunkowo wcześnie, a później był w sztabie szkoleniowym Śląska. Czy na którymś ze znanych trenerów tego klubu wzorował się Pan później?

Miałem okazję pracować m.in. z Andrejem Urlepem, Rimasem Kurtinaitisem i Andrzejem Adamkiem. Od każdego z nich wybrałem pewne elementy i na tej podstawie staram się zbudować swój własny styl. Wiadomo, że we Wrocławiu był zawsze duży nacisk na defensywę i to gdzieś pozostało w moich pomysłach na prowadzenie drużyny.

W koszykówce żeńskiej zaistniał Pan dzięki prowadzeniu słabszych klubów ekstraklasy - AZS Jelenia Góra i AZS Poznań.

Zgadza się. Pracę w tych klubach wspominam bardzo miło, dostałem wówczas szansę na wykazanie się. Dzięki temu otrzymałem ofertę z Polkowic, gdzie byłem asystentem Jacka Winnickiego, a później podjąłem już samodzielną pracę w Lublinie.

W poprzednim sezonie prowadzony przez Pana lubelski klub był blisko wyeliminowania Wisły w pierwszej rundzie play-off. Czego wówczas zabrakło do awansu?

Trudno powiedzieć. Ten ostatni, piąty mecz w Krakowie to już była zdecydowana dominacja wiślaczek. Można tylko gdybać, ale pewien wpływ na losy rywalizacji miała kontuzja Tess Magden w pierwszej potyczce. Czasu jednak już się nie cofnie.

Porozmawiajmy o pracy z "Białą Gwiazdą". Przed sezonem przeczytałem, że skład na ten sezon to Pana autorska koncepcja. Czy sądzi Pan, że te koszykarki to optymalny wybór?

Jak na ten budżet, którym dysponujemy, jestem zadowolony ze zbudowanego zespołu. Teraz pozostaje tylko, aby zawodniczki jak najlepiej rozumiały się na boisku.

A czy pozytywnie ocenia Pan okres przygotowawczy, zaangażowanie koszykarek?

Problemem było na pewno to, że nie dysponowałem pełnym składem. O tym jednak wiedzieliśmy, podpisując kontrakty, więc nie było to dla nas zaskoczenie i musieliśmy dostosować się do tych okoliczności. Wykonaliśmy dobrą pracę w okresie przygotowawczym, tylko trzeba zwrócić uwagę, że to jest całkiem nowa drużyna, która potrzebuje trochę czasu, aby odpowiednio funkcjonować.

W tej chwili najkorzystniej prezentuje się Leonor Rodriguez, a zawodzą nabytki zza Oceanu, czyli Cheyenne Parker i Maurita Reid.

Obie dołączyły do nas najpóźniej, poza tym Cheyenne dopiero niedawno wyleczyła kontuzję. Powtarzam - mam nadzieję, że z biegiem czasu będzie to wyglądać korzystniej. Każda z dziewczyn nie tylko może, ale musi grać lepiej.

Chluby Pana zespołowi nie przyniosła porażka w Siedlcach, uważana przez wielu za sensacyjne rozstrzygnięcie. Z każdego niepowodzenia płyną jednak wnioski na przyszłość.

Tej wpadki trzeba było uniknąć. Niestety, czasu już nie cofniemy, nie wracamy do tego meczu. Pewnie jeszcze długo będzie się ona odbijać nam czkawką. W poprzednim sezonie w polskiej ekstraklasie grały tylko Polki i Reid. Pozostałe zawodniczki mogły się przekonać, że tutaj nie ma łatwych spotkań. Po tureckiej, rosyjskiej i francuskiej, to najlepsza liga w Europie, z siedmioma, ośmioma bardzo dobrymi ekipami, a nawet teoretycznie słabeusze mogą napsuć sporo krwi, o czym się już przekonaliśmy.

Czy BLK w tym sezonie może być jeszcze bardziej wyrównana niż w poprzednim?

Trudno powiedzieć, bo jak popatrzymy na ostatnie play-off, to aż trzy pary ćwierćfinałowe skończyły się wynikiem 3-2, a jedna - 3-1. Poziom był zatem naprawdę niesamowicie wyrównany. Na pewno będzie to liga stojąca na wyższym poziomie, poza tym każdy będzie mógł wygrać z każdym, o czym już niestety boleśnie przekonaliśmy się.

Czy uważa Pan, że start w Eurolidze to ryzykowna decyzja? 14 meczów, bardzo silne rywalki, dalekie wyjazdy - to może odbić się na postawie w ekstraklasie, będącej głównym celem...

Tutaj nic nie zmienimy. Gramy w Eurolidze, będziemy chcieli walczyć o zwycięstwo w każdym występie. Nie ustalałem z dziewczynami konkretnego celu na te rozgrywki - np. czy mamy zająć w grupie piąte, szóste czy siódme miejsce. Ważne, aby walczyć, pokazać dobrą koszykówkę i wygrać możliwie jak najwięcej spotkań.

Podkreśla Pan, że najważniejsza jest obrona. Czy jednak nie uważa Pan, że gra w ataku nie powinna wyglądać lepiej?

Oczywiście, że nad tym elementem też pracujemy. Trzeba jednak zauważyć, że dzisiaj zdobyliśmy 77 pkt, przestrzeliliśmy 7-8 rzutów z czystych podkoszowych sytuacji. Gdyby większość z nich zakończyła się trafieniem, mielibyśmy około 90 pkt, a w żeńskiej koszykówce już naprawdę bardzo trudno o większe zdobycze.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz