sobota, 6 maja 2017

Detronizacja i pożegnania

W Święto Konstytucji 3 Maja w hali AWF we Wrocławiu powody do wielkiej fety miały koszykarki miejscowej Ślęzy wraz ze swoimi sympatykami. Po raz drugi w historii klubu sięgnęły po tytuł mistrzowski, w 30. rocznicę premierowego triumfu. Zawodniczki Wisły Can-Pack musiały zatem oddać dzierżoną nieprzerwanie przez 3 lata koronę. Cóż, tak musiało być, skoro w najważniejszym meczu sezonu zaprezentowały się wyjątkowo słabo, nie mając jakichkolwiek szans w starciu z naładowanymi energią i niesionymi głośnym dopingiem wrocławiankami. Licznie przybyli z Krakowa kibice mieli prawo poczuć zawód ich postawą. Patrząc na całokształt, wiślaczki nie pokazały formy uprawniającej do zdobycia złota po raz dwudziesty szósty. To zespół ze stolicy Dolnego Śląska okazał się najbardziej stabilny, zgrany, poukładany, ambitny, konsekwentnie dążący do wytyczonego celu. Ostatnie spotkanie było taką swoistą kwintesencją wydarzeń, jakie rozegrały się w trakcie poprzednich siedmiu miesięcy zmagań w Basket Lidze Kobiet. 



Z jednej strony optymalna dyspozycja podopiecznych Arkadiusza Rusina, z drugiej chaos ekipy prowadzonej ostatni raz przez Jose Hernandeza. Toczona w dość szybkim tempie pierwsza kwarta to ofensywny popis gospodyń, które zdobyły aż 30 pkt. Świadczy to jednoznacznie negatywnie o defensywie krakowianek. Ich dorobek w tej fazie zawodów (22 pkt) wydaje się być przyzwoity, ale trudno pochwalić je za zespołowość. W pierwszej połowie jedynie trzy koszykarki punktowały z gry - Ewelina Kobryn, Hind Ben Abdelkader i Meighan Simmons. Od początku kompletnie zawodziła Vanessa Gidden, która zaprezentowała się o kilka klas gorzej niż w dwóch poprzednich potyczkach. W obronie nie pierwszy już raz najsłabszym ogniwem była Kobryn, dzięki czemu trafiała Agnieszka Kaczmarczyk (17 pkt w całym spotkaniu). Jeśli do tego dodać, że po słabszych weekendowych występach odrodziła się Marissa Kastanek (ogółem 24 pkt), a znakomicie w roli liderki spisywała się bezcenna dla Ślęzy Sharnee Zoll, która zaliczyła triple-double (12 pkt, 14 asyst, 10 zbiórek) i zasłużenie została wybrana MVP serii finałowej, przebieg boiskowych wydarzeń nie stanowił zaskoczenia. Tym bardziej, że Wiśle Can-Pack nie pomógł - a wręcz pogorszył sprawę - powrót Sandry Ygueravide po urazie odniesionym w drugim meczu finałowym. Niczego sensownego nie wniosły również pozostałe zmienniczki. W poczynaniach poszczególnych zawodniczek i zespołu jako całości brak było determinacji i wiary w powodzenie, tak widocznej w sobotę i niedzielę w hali przy ul. Reymonta 22. Podsumowaniem przewagi drużyny w żółtych koszulkach było trafienie zza linii 675 cm w wykonaniu Kastanek tuż przed końcem drugiej ćwiartki, po bezmyślnie i zbyt szybko (mogły grać do końcowej syreny) rozegranej akcji wiślaczek.

Wynik 44:29 do przerwy oznaczał, że po zmianie stron team spod Wawelu, chcąc jeszcze mieć jakiekolwiek szanse na obronę tytułu, musiałby rzucić na szalę dosłownie wszystko, co najlepsze. Tak się jednak nie stało. Już pierwsze akcje pokazały, że Kobryn i spółka nie mają recepty na zniwelowanie strat i coraz bardziej godziły się ze swoim losem. Wrocławianki z zimną krwią dokonywały dalszej egzekucji, wobec czego druga połowa nie przyniosła jakichkolwiek emocji. Ostateczny rezultat, czyli 80:53, mówi wszystko...

Zanim w pękającej w szwach hali AWF wybuchła prawdziwa euforia związana z celebrowaniem mistrzostwa wywalczonego przez drużynę trenera Rusina, nastąpiła dekoracja srebrnych medalistek. Kibice Wisły podziękowali zawodniczkom i trenerom za wysiłek włożony w cały sezon.

Nie ukrywam, że droga powrotna do Krakowa nie była dla mnie łatwa, podobnie jak dla wielu innych sympatyków "Białej Gwiazdy". Cóż, taki jest sport - raz się wygrywa, innym razem trzeba zejść z boiska pokonanym. Bez wątpienia ostatnie siedem miesięcy zostanie zapamiętanych przez wszystkich śledzących poczynania wiślackich koszykarek jako obfitujące w szereg komplikacji. Zauważył to Hernandez, w jednej z wypowiedzi już po powrocie z Wrocławia stwierdzając wprost, że zakończony właśnie sezon był najtrudniejszym z sześciu, jakie spędził pod Wawelem. Hiszpański trener nie uchyla się od odpowiedzialności za niezrealizowanie najważniejszego celu, wskazując na swoją winę w budowie składu. Taka samokrytyka nie jest często spotykana w jego branży. Hernandez podkreśla, że mocno dające o sobie znać kontuzje nie mogą usprawiedliwiać bardzo nierównej gry. Od siebie dodam, że na pewno sporo kosztowały go problemy związane z okiełznaniem indywidualnej gry i podejściem mentalnym kilku pań. Z tego powodu ciężko było stworzyć tak dobrze rozumiejącą się i dążącą w jednym kierunku grupę zawodniczek, jak miało to miejsce w decydujących bojach sezonu 2015/2016.

fot. Leszek Stępień / leszek-stepien.pl

O tym, że Hernandez odejdzie, mówiło się nieoficjalnie już od kilku tygodni. Uwzględniając różne okoliczności, chyba nie było innej opcji. Hiszpanowi przydałby się jakiś odpoczynek od ławki trenerskiej, aby nabrał nieco dystansu. Widać, że ostatnie miesiące były dla niego dość stresujące. W tym miejscu chciałbym serdecznie podziękować Jose za pracę w Wiśle, osiągnięte sukcesy oraz dostarczenie wielu emocji i pozytywnych wrażeń. Teraz nie udało się, ale swojego zdania nie zmienię - to znakomity szkoleniowiec, co jeszcze nieraz udowodni.

Kto będzie jego następcą? Klub zapowiedział, że informacja na ten temat ma być znana już dosłownie za kilkanaście godzin. Nieoficjalnie mówi się o Krzysztofie Szewczyku, który przez poprzednie trzy sezony prowadził Pszczółkę Polski-Cukier AZS-UMCS Lublin.

W zasadzie pewne jest rozstanie z prawie wszystkimi koszykarkami zagranicznymi. 
Klub chciałby zatrzymać Ben Abdelkader, która z zagranicznego zaciągu zaprezentowała się najkorzystniej, ale 22-letnia rozgrywająca nie może narzekać na brak ofert. Odejście Hind byłoby sporą stratą, biorąc pod uwagę jej duży talent i chęć do pracy. Belgijka może zajść naprawdę wysoko w europejskiej koszykówce.

Odnośnie Polek - przesądzone jest pożegnanie z trapioną kontuzjami Małgorzatą Misiuk oraz mającą za sobą niezły sezon Agnieszką Szott-Hejmej. Wydaje się, że władzom klubu powinno zależeć na pozostaniu Kobryn i Magdaleny Ziętary. Nieznana jest przyszłość Olivii Szumełdy-Krzyckiej.

Warto kilka słów poświęcić Szott-Hejmej. Kapitan Wisły Can-Pack mocno odczuła nagonkę medialną na swoją osobę po meczu nr 4. Wówczas prasa i media społecznościowe (zwłaszcza sympatyzujące ze Ślęzą) zrobiły wiele, aby bardzo zasłużona dla polskiego basketu zawodniczka została uznana za "aktorkę", rzekomo nieuczciwymi sposobami wymuszającą przewinienia rywalek. Niestety, swoją cegiełkę dorzuciła tutaj swoim wpisem na Twitterze prezes wrocławskiego klubu, Katarzyna Ziobro-Franczak. Tego rodzaju postawa osoby pełniącej tak ważną funkcję nie powinna mieć miejsca... Dziękuję Agnieszce za te cztery lata w koszulce z Białą Gwiazdą i włożony wysiłek. Wiem, iż czuła się w Wiśle bardzo dobrze i żałuje, że stosunkowo późno tutaj trafiła. Oby zwyciężyła miłość do koszykówki i to nie był jeszcze koniec jej kariery. 

Zmiany kadrowe już następują, nie tylko w szeregach 25-krotnych mistrzyń Polski. Ogłaszanie kolejnych nazwisk to kwestia najbliższych dni i tygodni. A ja postaram się wkrótce nieco podsumować sezon 2016/2017.


Aktualizacja: w sobotę (6 maja) przed południem klub wydał oficjalny komunikat - Krzysztof Szewczyk będzie trenerem Wisły Can-Pack w sezonie 2017/2018. Asystentem pozostanie Jordi Aragones.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz