poniedziałek, 13 marca 2017

Zły tydzień wiślaczek

Pierwsza dekada marca nie zapisze się w pamięci koszykarek Wisły Can-Pack i jej kibiców jako udana. Skutkiem porażek jest start do play-off w Basket Lidze Kobiet z "tylko" drugiego miejsca i odpadnięcie w ćwierćfinale EuroCupu (zwanego także Pucharem FIBA). Szkoda, bo osiągnięcie obu celów było realne.

fot. Leszek Stępień / leszek-stepien.pl

Zaczęło się udanie, bo od domowej wygranej - choć w mało przekonującym stylu - przeciwko Artego Bydgoszcz w rozegranym awansem meczu 22. kolejki. Już dwie doby później wiślaczki wystąpiły w Gorzowie Wielkopolskim, gdzie starały się pozbawić ekipę InvestInTheWest AZS AJP miana jedynej niepokonanej na własnym parkiecie. Niestety, ta sztuka się nie powiodła - 5-punktowa porażka podopiecznych trenera Jose Hernandeza sprawiła, że pomimo stosunkowo wysokiej przegranej Ślęzy Wrocław w Toruniu, zespół ze stolicy Dolnego Śląska był już o krok od zajęcia pierwszego miejsca po fazie zasadniczej. Sharnee Zoll i spółce wystarczyło tylko w ostatniej serii pokonać u siebie nie walczący już o nic JAS-FBG Zagłębie Sosnowiec. Jak nietrudno się domyśleć, takie rozstrzygnięcie nastąpiło. Wrocławianki i krakowianki miały na finiszu identyczny liczbę zwycięstw i porażek (18-4), lecz - jak wiadomo - te pierwsze premiował lepszy bilans bezpośrednich spotkań. Języczkiem u wagi okazała się zatem słabsze wejście mistrzyń Polski w 2017 rok i ówczesne problemy, o których już pisałem.

Po wypełnieniu ligowych obowiązków dla teamu spod Wawelu nastał czas batalii w EuroCupie. Turecki Hatay wydawał się stanowić przeszkodę do pokonania - mimo występów tej drużyny w Eurolidze, wyżej należało ocenić potencjał tureckich klubów, które w tym sezonie grały "tylko" w mniej docenianych rozgrywkach, czyli Galatasray, Kayseri i Yakin Dogu. Papierowe rozważania to jedno, trzeba jeszcze wyjść na boisko i je potwierdzić...

Niestety, we wtorek w hali przy ul. Reymonta 22 wiślaczki zagrały dość słabo. W zasadzie w niczym nie przypominały zespołu, który kilkanaście dni wcześniej z dużym rozmachem poradził sobie z francuskim BLMA, dla którego było to starcie de facto decydujące o awansie do ćwierćfinału Euroligi. Dały sobie narzucić styl gry rywalek, słabiej broniły, nie miały pomysłu na rozwiązywania akcji, nie trafiały z dogodnych pozycji. Koszykarki Hatay nie grały wielkiego basketu, konsekwentnie realizując jednak założenia nakreślone im przez grecką trenerkę Aikaterini Chatzidkai. Było im o tyle łatwiej, że w optymalnej formie znajdowały się dwie kluczowe zawodniczki - środkowa Courtney Paris i rozgrywająca Natalie Hurst, do tego swój talent rzutowy potwierdzała białoruska skrzydłowa Jekateryna Snicyna. Szczególnie słaba w wykonaniu krakowianek była druga kwarta, przegrana różnicą 10 pkt, czego skutkiem był wynik do przerwy 27:40. Banałem byłoby powiedzieć, że już wówczas losy awansu były mocno wątpliwe. Chociaż to była dopiero jedna czwarta całej ćwierćfinałowej rywalizacji i sporo jeszcze mogło się zmienić. Jednak nie tego dnia... Po zmianie stron obraz gry nie uległ znaczącym zmianom i mistrzynie Polski nie były w stanie znacząco zredukować strat. Najbardziej zawiodły Sandra Ygueravide i Claudia Pop, a podkoszowe jedynie momentami stawały na wysokości zadania w ataku, wciąż pozwalając Paris i jej koleżankom na zbyt wiele w defensywie. Kilka minut przed końcem deficyt wzrósł do aż 19 pkt. Udane akcje Hind Ben Abdelkader, będącej najjaśniejszym punktem gospodyń, pozwoliły przegrać "tylko" 57:69.

Na konferencji prasowej Hernandez zapowiadał, że jego zawodniczki powalczą o zwycięstwo o odrobienie tych strat, chociaż był świadomy, iż nie będzie to łatwe zadanie. W pierwszej połowie piątkowej konfrontacji jeszcze raz okazało się, że w koszykówce duże znaczenie ma tzw. dyspozycja dnia. W Antakyi, położonej na południowym skrawku Turcji (blisko syryjskiej granicy), przy głośnym dopingu miejscowych kibiców, ekipa ze stolicy Małopolski grała szybko, składnie i - co najważniejsze - skutecznie, pozwalając swoim oponentkom na znacznie mniej w ofensywie. Dobrze radziły sobie Ygueravide i Ziomara Morrison, zaskakująca trafieniami z dystansu (ogółem aż czterokrotnie). Pod koniec drugiej kwarty przewaga przyjezdnych wynosiła już 14 pkt, zatem w tym momencie posiadały większą sumę w dwumeczu. Do przerwy 46:34, czyli było pod tym względem remisowo. Niestety, w drugiej połowie podopieczne hiszpańskiego szkoleniowca nie były w stanie utrzymywać takiej nadwyżki. Koszykarki Hatay przystąpiły do natarcia, znacznie poprawiając swoją skuteczność w rzutach zza linii 675 cm. Bodajże trzy lub cztery razy, gdy już czas akcji dobiegał końca, piłka wpadała po ich rzutach z tej odległości. Takie sytuacje są bolesne, niwecząc wysiłek włożony w obronę. Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że krakowiankom zabrakło sił, spokoju i pomysłu na grę w ataku. Podobnie jak we wtorek, w drugiej połowie pozwoliły tureckiemu zespołowi na rozkręcenie się i narzucenie swoich warunków. To nie mogło dobrze się skończyć. Kiedy gospodynie wyrównały, a potem wyszły na prowadzenie, było już praktycznie jasne, kto zagra w półfinale. Teamu spod Wawelu nie było stać choćby na wygraną, która i tak nie miała w tych okolicznościach żadnego znaczenia, poza honorowym.

Podsumowując - jakkolwiek Hatay był w zasięgu, Wisła Can-Pack nie potrafiła wykorzystać swoich atutów i zneutralizować silnych stron rywalek. Ogromne znaczenie miała kiepska dyspozycja i przegrana w takich, a nie innych rozmiarach we własnej hali. Gdyby ta strata wynosiła 5-6 pkt, to kto wie... Ale takie gdybanie już nic nie da, to już historia. Coś się zacięło w stosunkowo sprawnie funkcjonującym w poprzednich tygodniach mechanizmie.

Czy słusznie do ćwierćfinału EuroCup desygnowano Vanessę Gidden i Morrison, pozostawiając poza meczową kadrą Meighan Simmons? Zdania są podzielone. Być może w pierwszej potyczce zabrakło nieszablonowości amerykańskiej "dwójki". Gdy zdecydowanie nie szło w rzutach z dystansu czy półdystansu, może to właśnie ona okazałaby się odpowiednim antidotum? W ostatnich tygodniach Simmons przełamała rzutową niemoc, tylko czy akurat tego dnia również umiałaby kilka razy umieścić piłkę w koszu po próbach z obwodu? To pytanie pozostanie bez odpowiedzi. Brak tej zawodniczki był o tyle odczuwalny, że ponownie problemów ze zdrowiem nabawiła się Magdalena Ziętara, która nie grała już w Gorzowie i nie pojawiła się w pucharowej batalii. Ten fakt nastąpił jednak dopiero po desygnowaniu do FIBA duetu zza Oceanu. Hernandez mógł natomiast słusznie uważać, że kluczem do triumfu będzie twarda walka pod koszami, a do tego celu przydatne były i Jamajka, i Chilijka. Notabene uskarżająca się na kłopoty z kolanem Gidden nie wystąpiła w dwóch ostatnich ligowych spotkaniach, a przeciwko Hatay zaprezentowała się przeciętnie, najsłabiej ze tercetu wysokich (ocenę Eweliny Kobryn i Morrison podwyższyła lepsza i skuteczniejsza gra w piątek). Zatem gdy wydawało się, że komplikacje zdrowotne Wisła ma już za sobą, te znów dają o sobie znać...

Co dalej? Pierwsza runda play-off BLK już w najbliższy weekend. Do Krakowa przyjedzie Pszczółka Polski-Cukier AZS-UMCS Lublin. Na początku sezonu ekipa prowadzona przez Krzysztofa Szewczyka znalazła sposób na obrończynie tytułu, raczej sensacyjnie ogrywając je na ich parkiecie. W rewanżu role się odwróciły. Ostatnie tygodnie były kiepskie w wykonaniu lublinianek, stąd ich dopiero 7. miejsce. Chociaż trzeba zauważyć, że kilka godzin temu, na zakończenie fazy zasadniczej nie dały szans akademiczkom z Gorzowa, które po tym rozstrzygnięciu straciły zajmowane przez kilka miesięcy 3. miejsce. Drużynę z województwa lubuskiego rzutem na taśmę wyprzedziła Energa Toruń, mająca za sobą dość udaną końcówkę rozgrywek (wyraźne wygrane u siebie ze Ślęzą i gorzowskim AZS, triumfy w Bydgoszczy, Lublinie i Gdyni). Mało kto stawiał, że popularne Katarzynki będą tak wysoko. Wiele wskazuje, że to z tym zespołem wiślaczki zmierzą się w półfinale, choć... derby rządzą się swoimi prawami. A właśnie do boju dwóch teamów z województwa kujawsko-pomorskiego dojdzie w pierwszej rundzie play-off. Artego nie jest bez szans, ale więcej przemawia za toruniankami. Inną atrakcją ćwierćfinałów powinna być walka gorzowianek z CCC Polkowice. Zwycięzca zmierzy się zapewne ze Ślęzą. Zatem - jak powszechnie uważa się w środowisku żeńskiej koszykówki - przed nami pasjonujące play-offy!

Dwa tygodnie temu pisałem, że mam spory dystans do spekulacji na temat większych korzyści z zajęcia drugiego miejsca po sezonie regularnym. To zdanie podtrzymuję. Pierwsze miejsce zawsze daje handicap na każdym szczeblu. Jasne - ktoś powie, że liga jest w tym roku nieprzewidywalna, nieraz czołowe kluby przegrywały na swoim terenie. Nikt mnie jednak nie przekona, że możliwość rozegrania najistotniejszego starcia, którego stawką jest zdobycie tytułu mistrza Polski czy "tylko" awans do finału, przed własną publicznością, gorąco reagującą, jest bez znaczenia. Przekonaliśmy się o tym choćby podczas finału Pucharu Polski, rozgrywanego w hali TS Wisła. A obawa przed trafieniem w półfinale na polkowiczanki może okazać się o tyle bezzasadna, że one mogą... w ogóle się tam nie znaleźć! Najpierw muszą odczarować gorzowski parkiet.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz