czwartek, 9 marca 2017

W Przemyślu jest najlepsza atmosfera! (wywiad z Maciejem Kubisztalem)

Zanim przejdę do sedna sprawy, tytułem wstępu kilka zdań o tym, co wydarzyło się w ostatnią sobotę. W końcu pojawiłem się w Przemyślu na meczu piłkarzy ręcznych SRS Czuwaju. Gospodarze wygrali poprzednie trzy potyczki, umacniając się na trzeciej pozycji w tabeli grupy B I ligi. Ich rywalem była ekipa z przeciwnego bieguna ligowej stawki – KSZO Odlewnia Ostrowiec Świętokrzyski, zajmująca 12. miejsce. Wydawało się, że przemyślanie powinni wygrać bez większych problemów. Stało się jednak zupełnie inaczej. Co prawda przez większość zawodów popularni Harcerze posiadali inicjatywę, ale udało im się uzyskać najwyżej trzybramkową przewagę. Decydujące fragmenty to prawdziwy horror – jeszcze 30 sek. przed końcem walczący z determinacją goście mieli jedno trafienie więcej i znajdowali się przy piłce, po niewykorzystanym przez Mateusza Kroczka rzucie karnym. Jednak dwa przechwyty (druga zmiana posiadania wywołała spore kontrowersje w szeregach KSZO) i dwie kontry, skutecznie wykończone przez M. Kroczka i Tomasza Kulkę, dały szczypiornistom znad Sanu bardzo ciężko wywalczone zwycięstwo. Emocji było zatem co niemiara!

Najlepszym strzelcem SRS Czuwaju był Maciej Kubisztal, który zdobył 7 goli. To zresztą żadna nowość, a wręcz często spotykana sytuacja. Pochodzący z Tarnowa potężny kołowy (195 cm, 120 kg) za kilka miesięcy ukończy już 36 lat, ale wciąż należy do czołowych zawodników na I-ligowych parkietach. W tym sezonie jest najskuteczniejszy w teamie znad Sanu – w osiemnastu występach dokładnie 100 razy pokonywał bramkarzy rywali. Kilka minut po zakończeniu dramatycznego starcia przeciwko drużynie z Ostrowca Świętokrzyskiego rozmawiałem z popularnym „Kubłem”. Poniżej zapis wywiadu. Zapraszam do lektury!

fot. Facebook

Czy 3. miejsce, które obecnie zajmuje SRS Czuwaj, to dobry wynik?

Zawsze przed rozpoczęciem sezonu zakładamy sobie, że chcemy wygrać każdy mecz, co oczywiście dałoby nam pierwsze miejsce. Uważam, że zwycięzca jest jeden, a reszta jest przegrana. Jednak miejsce na podium można odbierać pozytywnie. Patrząc na dzień dzisiejszy, idzie nam w miarę dobrze, mimo pewnych braków kadrowych i problemów zdrowotnych. Procentuje doświadczenie zebrane przez chłopaków grających na tym poziomie już kilka lat.

Poziom ligi jest wyrównany, co pokazał choćby zakończony przed chwilą mecz…

Podobnie jak w poprzednich sezonach, tabela jest spłaszczona i wystarczy przegrać 2-3 razy z rzędu, żeby wylądować kilka miejsc niżej. Dążymy do tego, aby utrzymywać się w tej ścisłej czołówce.

Miesiąc temu zafundowaliście sobie, jak i kibicom nie lada atrakcję, bo tak trzeba nazwać wizytę w przemyskiej hali zwycięzców Ligi Mistrzów…

Mamy już szczęście w losowaniu Pucharu Polski, bo przecież w poprzednim sezonie graliśmy przeciwko Orlenowi Wiśle Płock. Oczywiście sami to sobie wywalczyliśmy na parkiecie, eliminując wcześniej Górnika Zabrze. Trochę szkoda, że w spotkaniu z Vive Tauronem Kielce nie zagraliśmy do końca tego, co potrafimy, byliśmy zbyt spięci. Mogliśmy postarać się o nawiązanie bardziej zaciętej walki.

Raczej rzadko kołowy jest najlepszym strzelcem drużyny. Czy ma to dla Pana znaczenie?

Moje bramki stanowią efekt pracy zespołu. Nie trafiałbym, gdyby nie podania rozgrywających. W pierwszej rundzie koledzy zaufali mi też, jeśli chodzi o egzekwowanie rzutów karnych, co złożyło się na ten wynik.

Widać, że dobrze rozumiecie się na boisku…

Mamy to szczęście, że zawodnicy, którzy do nas przychodzą, chcą się rozwijać, wpasowują się do składu. Tworzymy zgraną grupę ludzi, jesteśmy kolegami na parkiecie i poza nim, wzajemnie się wspieramy i to procentuje podczas meczów. Zawsze powtarzam, że w Przemyślu jest najlepsza atmosfera w tej lidze.

Do Czuwaju trafił Pan już 6 lat temu. Co zdecydowało o związaniu się z przemyskim klubem?

W trakcie sezonu rozstałem się w przykrych okolicznościach z BKS Stalprodukt Bochnia. Nie chcę do tego wracać, ale wiadomo, że dalsze losy tego klubu potoczyły się źle. Po pierwszej rundzie rozgrywek Czuwaj zajmował ostatnie miejsce w I lidze, z dorobkiem zaledwie 2 pkt, więc przyszedłem w bardzo trudnej sytuacji. Trenerzy zaufali mi i razem z kilkoma innymi nowymi zawodnikami udało się zrealizować zadanie, jakim było utrzymanie się. Dzięki temu powstał ciekawy zespół, która rok później wywalczyła awans do PGNiG Superligi. Było to pokłosiem bardzo dobrej atmosfery i wyrównanego składu. Posiadanie kilku wartościowych zmienników znacząco zwiększa szansę sukcesu w I lidze, przeważając szalę przy wyrównanej stawce drużyn.

Czego zabrakło, aby utrzymać się w najwyższej klasie rozgrywkowej?

W okresie przygotowawczym wydawało się, że posiadamy skład, który jest w stanie nawiązać walkę z innymi klubami. Wówczas dopadł nas pech - więzadła krzyżowe zerwał Jozef Hantak, który przychodził do nas jako król strzelców ligi czeskiej i mistrz tego kraju. Miał być liderem, a tymczasem nie zagrał ani razu. Kilku innych zawodników również nie ominęły problemy zdrowotne, co znacznie komplikowało sytuację kadrową. Walczyliśmy, na ile mogliśmy, ale nie wystarczyło to na podjęcie realnej walki o zachowanie ekstraklasowego bytu.

Wydaje się, że po spadku najważniejsza była względna stabilizacja…

fot. Facebook
Zgadza się. Gramy dla kibiców, cieszymy się, że przychodzą nas oglądać. Zawodnicy i trenerzy wykonują swoje obowiązki, zarząd dba o kwestie organizacyjne. Każdy wykonuje więc to, co do niego należy, klub jest stabilny finansowo. Robimy wszystko, aby prezentować się jak najlepiej na arenie I-ligowej.

Największy sukces w Pana karierze?

Osiągnąłem je w czasach gry w Chrobrym Głogów - zajęliśmy wówczas 5. miejsce w ekstraklasie, a w Pucharze IHF wystąpiliśmy w 1/8 finału. Jednak mam nadzieję, że moje największe sukcesy jeszcze przede mną.

Najlepszy mecz?

Trudno wskazać ten jeden. Staram się zawsze zagrać tak, aby powiedzieć, że lepiej się nie dało, nie mieć do siebie pretensji.

Boiskowy wzór do naśladowania? Mam na myśli głównie Pana pozycję.

Jest taki wzór, ale to rozgrywający – nazywa się Michał Kubisztal. (śmiech)

Właśnie, miałem zapytać o Pana rodzinę. Poza Panem jeszcze trzech braci zawodowo uprawia handball. Skąd wzięło się zainteresowanie tym sportem?

W Tarnowie są bardzo duże tradycje – w wielu rodzinach ktoś grał, gra albo będzie grać w piłkę ręczną. Tak samo było u nas. Chodziłem do szkoły podstawowej, w której wuefiści byli trenerami piłki ręcznej, co także miało wpływ na moje ukierunkowanie. Chociaż nie było to tak oczywiste, bo do 16. roku życia równolegle trenowałem koszykówkę, uczyłem się w klasie sportowej o profilu koszykówka. Jednak gdy przychodziły soboty i trzej bracia rozmawiali o piłce ręcznej, to musiałem do nich dołączyć. (śmiech) Oczywiście nie żałuję tego wyboru, podobnie jak pozostali bracia. Najważniejsze, aby dopisywało nam zdrowie.

Wspomniany przez Pana brat był mistrzem Polski, grał kilka lat w Bundeslidze. Był też powoływany do reprezentacji Polski, lecz nigdy nie zdobył mocnej pozycji w narodowym teamie. Dlaczego?

Michał jeździł na Mistrzostwa Świata czy Mistrzostwa Europy, ale nigdy nie dostał prawdziwej szansy na pokazanie swoich możliwości. Głównie łatał dziury na środku rozegrania albo po lewej czy prawej stronie. Być może za wcześnie wrócił z Niemiec.

Czy podoba się Panu w Przemyślu?

Miasto jest wspaniałe, czuję się tutaj bardzo dobrze. Nie może być inaczej, bo w Przemyślu poznałem przyszłą żonę, w lipcu bierzemy ślub.

Jak długo planuje Pan jeszcze kontynuować karierę?

To zależy od zdrowia. Poza tym zawsze powtarzam, że dopóki ktoś będzie chciał mi za to zapłacić, to bardzo chętnie. (śmiech)

Plany po zakończeniu kariery?

Do końca jeszcze nie wiem, chociaż jest kilka kierunków. Może trener, może menedżer, może znajdzie się inna opcja. Będę chciał być w pobliżu piłki ręcznej.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz