wtorek, 31 stycznia 2017

Fatalny początek, radosny koniec

Styczeń był najtrudniejszym miesiącem dla koszykarek Wisły Can-Pack Kraków ze wszystkich dotychczasowych w obecnym sezonie. Pozornie zespół prowadzony przez Jose Hernandeza kończy go ciężko wywalczonym sukcesem, jakim jest z pewnością zdobycie Pucharu Polski. Jednak wyniki kilku wcześniejszych spotkań, styl gry i postawa niektórych zawodniczek, a także perturbacje kadrowe wprawiały hiszpańskiego trenera w niemałe zakłopotanie.

fot. Marcin Pirga / wislacanpack.pl

O jego sporym niezadowoleniu po wyraźnej porażce u siebie ze Ślęzą Wrocław (55:71) w meczu na szczycie Basket Ligi Kobiet, wyraźnie świadczy fragment wypowiedzi na konferencji prasowej: - Wszyscy musimy być skoncentrowani na tym, co robimy, a jeśli tak nie będzie, to trzeba będzie coś zmienić. Może trenera, może sprowadzić nowe zawodniczki, a może zmienić podejście niektórych do gry? Mocne słowa, ale odzwierciedlające nastrój wielu kibiców, którzy widzieli bezradność swoich pupilek w starciu z wrocławiankami. Nie tyle druga przegrana w tym sezonie BLK, co właśnie styl, w jakim została poniesiona, musiał wzbudzać uzasadniony niepokój. Być może Hernandez lekko wyolbrzymił kwestię swojego ewentualnego odejścia lub zmian w składzie, chcąc zwrócić uwagę na potrzebę wstrząsu w drużynie. Nie ma jednak wątpliwości, że odpowiedzialność za wyniki w pierwszej kolejności ponosi trener, a sytuacja na początku stycznia wyglądała źle. Wiślaczki nie stanowiły dobrze rozumiejącego się kolektywu, wykorzystującego posiadany potencjał. Gdyby taki stan utrzymał się dłużej, znajdując przełożenie na rezultaty osiągane na krajowych parkietach, zapewne posada Hiszpana byłaby realnie zagrożona.

7 stycznia sprawa rozstrzygnęła się już właściwie do przerwy. Bardzo agresywnie broniący team ze stolicy Dolnego Śląska był zdecydowanie lepszy w walce na tablicach, często ponawiając akcje po zbiórkach na atakowanej "desce", przy zadziwiającej bierności mistrzyń Polski. Wiceliderki rozgrywek świetnie rzucały też z dystansu (ogółem 10 trafień). Ich pomysłowa gra nie spotkała się z właściwą reakcją ze strony miejscowych. Tak słabo grające krakowianki, nie tworzące tego dnia zespołu, lecz zlepek nie rozumiejących się i nonszalancko zachowujących się indywidualności, nie tylko nie potrafiły w żaden sposób odrobić 13-punktowej straty z pierwszej połowy, ale po trzech kwartach były gorsze już o 27 pkt! Złego słowa nie można powiedzieć chyba tylko o Vanessie Gidden, która w swoim debiucie, grając 19 minut zanotowała 12 pkt i 7 zbiórek.

Tydzień później podopieczne trenera Hernandeza zmierzyły się w Gdyni z Basketem. Ta potyczka nie zapowiadała się jako lekka, łatwa i przyjemna. Ekipa z Trójmiasta nie jest jeszcze pewna gry w fazie play-off, a w jej szeregach znajdują się renomowane koszykarki zagraniczne (Montgomery, Swords, Skerović). Zawodniczki z Białą Gwiazdą na koszulkach spisały się o wiele lepiej niż w poprzedniej kolejce. Prowadząc od pierwszych minut, kontrolowały przebieg wydarzeń, a w trzeciej kwarcie i na początku czwartej "odjechały" na kilkanaście punktów, rozstrzygając losy konfrontacji, która zakończyła się stosunkowo wysokim zwycięstwem - 88:67. Największy wkład w ten triumf miała Sandra Ygueravide, zdobywczyni 26 pkt, przy znakomitej skuteczności z gry (10/13). Zdecydowanie wyróżniła się też Gidden, która zaliczyła double-double - 18 pkt i 10 zbiórek. Środkowa z Jamajki potwierdziła w ten sposób, że może być ważnym ogniwem teamu spod Wawelu. Zwiększenie przewagi w Gdyni było głównie zasługą Hind Ben Abdelkader, która cały swój dorobek punktowy (15) uzyskała po zmianie stron.

W tym meczu, po miesięcznej przerwie, wystąpiła Magdalena Ziętara. Dopiero drugi raz w tym sezonie Hernandez mógł rotować dziewięcioma zawodniczkami. Niestety, nie przez 40 minut, bo na początku trzeciej kwarty urazu mięśnia doznała Ewelina Kobryn. Leczenie popularnej "Ewki" zakończy się prawdopodobnie na przełomie lutego i marca. Jeśli dodać do tego, że mniej więcej tyle samo czasu (albo i dłużej) będzie pauzować Małgorzata Misiuk, jeszcze wyraźniej uwidocznił się problem z niewielką ilością pełnowartościowych Polek. Można stwierdzić, że poza Ziętarą pozostała jedynie Agnieszka Szott-Hejmej. Owszem, jest jeszcze Olivia Szumełda-Krzycka, lecz o postawie tej sprowadzonej w grudniu koszykarki, trudno powiedzieć cokolwiek pozytywnego. Brzmi to brutalnie, ale pojawia się w rotacji głównie dlatego, że w tej chwili skład jest dość wąski. Ta już prawie 27-latka, kiedyś wielka nadzieja polskiego basketu, nie stanowi w zasadzie żadnego zagrożenia rzutowego dla rywalek. Dobitnie świadczy o tym spotkanie ze Ślęzą, gdy w ciągu 32 minut (najwięcej z całej drużyny) nie oddała ani jednego rzutu! Również w pozostałych elementach nie sprawia korzystnego wrażenia. Jedynie przeciwko Basketowi zagrała w miarę przyzwoicie.

Za to Szott-Hejmej spisuje się znacznie lepiej niż w początkowej fazie sezonu, wykorzystując swoje bogate doświadczenie. Przeciwko Ostrovii grająca na pozycji silnej skrzydłowej kapitan Wisły Can-Pack osiągnęła double-double - 12 pkt i 10 zb., poza tym miała jeszcze 4 asysty, po jednym przechwycie i bloku, a jej wskaźnik eval wyniósł aż 25. Tego dnia lepsza była tylko Gidden, która zanotowała eval 30 (20 pkt, 10 zb., 4 as., 1 bl.). Wiślaczki wygrały 91:65, ale ogólnie nie zachwyciły. W pierwszej połowie ambitna ekipa z Ostrowa Wielkopolskiego sprawiła ospale grającym faworytkom problemy. Po zmianie stron gospodynie nie zostawiły żadnych wątpliwości.

Na temat Pucharu Polski sporo napisałem kilka godzin po finale. Teraz tylko tak w skrócie - Hernandez wyciągnął odpowiednie wnioski po dotkliwej porażce z najgroźniejszymi obecnie konkurentkami na krajowym podwórku (choć jak będzie w play-off, tego nie wie nikt...), przede wszystkim w zakresie defensywy, poprawa była też pod względem zbiórek. Tym razem jego zawodniczki były mocno skoncentrowane, walczyły o każdy skrawek parkietu, odnosząc zwycięstwo po niesamowicie dramatycznym boju. Plus należy się za tę waleczność, zespołowość i progres w obronie, a minusem okazało się słabe wejście w mecz - nie jest to pojedyncze zjawisko, bo identycznie działo się w półfinale. Oczywiście, trzeba pochwalić, że po słabej pierwszej kwarcie krakowianki potrafiły się odbudować, odrabiając straty, ale równie oczywiste będzie stwierdzenie, że lepiej nie dawać rywalkom takiego handicapu. Cóż, chociaż łatwiej powiedzieć niż zrobić, to także tę kwestię trener z pewnością podda analizie, odpowiadając na pytanie - czy przyczyną tej tendencji jest dekoncentracja, czy może nadmierna chęć udowodnienia swojej wyższości?

fot. Krzysztof Porębski / fotoporebski.pl
Celowo mniej miejsca poświęcam Eurolidze. Cóż tutaj można powiedzieć? Cztery potyczki, cztery porażki, bilans małych punktów -89... Jedynie pierwsza z nich - przeciwko francuskiemu BLMA na wyjeździe - mogła zakończyć się powodzeniem. Stałoby się tak, gdyby mistrzynie Polski nie pozwoliły gospodyniom odskoczyć na kilkanaście "oczek". Gdy zabrały się za odrabianie strat, było już trochę za późno. Porażka 68:74 oddaliła plany włączenia się do wyścigu o 4. miejsce w grupie, choć - nie da się ukryć - od samego początku była to raczej teoretyczna perspektywa. W pierwszej kolejce rundy rewanżowej jak dotąd niepokonane w tych rozgrywkach Dynamo Kursk nie dało żadnych szans wiślaczkom (jeszcze z Kobryn, bez Ziętary), które jedynie w pierwszej kwarcie trzymały się dzielnie. Później dały o sobie znać większe umiejętności i zasoby kadrowe rosyjskiej ekipy. Wynik 96:59 mówi w zasadzie wszystko. Tydzień później do Krakowa zawitał ZVVZ USK Praga. Również w tym przypadku wyrównana walka trwała krótko. W drugiej kwarcie prażanki udowodniły, że mają w swoim składzie zawodniczki z europejskiego topu. Wypracowały kilkunastopunktową przewagę i mimo ambitnej postawy "Białej Gwiazdy", jeszcze ją powiększyły, by cieszyć się z wygranej 90:70. W ostatni czwartek w Schio team spod Wawelu jeszcze po upływie 30 minut nie był na straconej pozycji. Ostatnia kwarta to jednak bezdyskusyjna dominacja Famili, która wygrała tę część gry różnicą aż 17 pkt, wobec czego po końcowej syrenie rezultat brzmiał 80:54.

Tak się złożyło, że we wszystkich czterech występach w Eurolidze hiszpański szkoleniowiec korzystał jedynie z siedmiu koszykarek. Poza kontuzjami, było to spowodowane przepisami, czyli możliwością desygnowania do gry tylko dwóch nie posiadających paszportu kraju zrzeszonego w FIBA Europe. Jeszcze na początku miesiąca wydawało się, że ten duet stanowić będą w dalszej części rozgrywek Meighan Simmons i Ziomara Morrison. Tak też było w trzech styczniowych meczach. Kontuzje Kobryn i Misiuk spowodowały ograniczenie pola manewru na pozycjach 4-5. Obok chilijskiej środkowej pozostała grająca na "czwórce" Szott-Hejmej (notabene będąca bardziej niską skrzydłową). Klub zgłosił więc Gidden zamiast amerykańskiej rzucającej i ta zmiana znalazła zastosowanie już w ubiegłym tygodniu we Włoszech.

Jakie prognozy na luty? Już jutro spotkanie mające kluczowe znaczenie dla zajęcia szóstej lokaty, dającej przepustkę do ćwierćfinału Pucharu FIBA. Bilans 2-8 powoduje bowiem, że nie ma już szans na powtórzenie zeszłorocznego osiągnięcia, czyli zajęcia 4. miejsca w grupie. Trzeba oglądać się za siebie. Jedną wygraną ma na koncie przedostatni w tabeli CMB Cargo Uni Gyor. Ponowny triumf nad Węgierkami znacznie przybliżyłby ten "mniejszy" cel, choć dla pewności warto byłoby pokonać Mersin na wyjeździe. Turecka drużyna nie zaznała dotąd smaku zwycięstwa, lecz ostatnio wzmocniła się (zakontraktowano m.in. dobrze znaną krakowskim kibicom Farhiyę Abdi) i zapewne spróbuje jeszcze odbić się od dna.

Natomiast w lidze liderującą Wisłę Can-Pack (14-2) czekają w najbliższym miesiącu kolejne trudne wyjazdy - już w najbliższą sobotę Polkowice, dwa tygodnie później Toruń. Do hali przy ul. Reymonta 22 przyjadą kluby z dolnych rejonów tabeli - Cosinus Widzew Łódź i JAS-FBG Zagłębie Sosnowiec. Aby być pewne utrzymania pierwszego miejsca, obrończynie tytułu nie mogą pozwolić sobie na potknięcie. Jedno zwycięstwo mniej ma w swoim dorobku Ślęza, która jednak ma lepszy bilans bezpośrednich konfrontacji. Wrocławianki wyjeżdżają do Gdyni i Polkowic.

Całkiem możliwe, że już wkrótce rotacja krakowskiego zespołu poszerzy się o Claudię Pop. Po trwającej ponad trzy miesiące przerwie rumuńska skrzydłowa wznowiła treningi, ostatnio figurowała w kadrze meczowej, ale Hernandez nie uznał jeszcze, aby była gotowa do gry. Jeśli powróci jeszcze Kobryn, sytuacja powinna być optymalna. Oczywiście gdy pozostałe koszykarki nie będą narzekać na żadne urazy. Miejmy nadzieję, że w tym sezonie limit pecha już się wyczerpał...

***

Najlepszą wiślaczką w styczniu była Vanessa Gidden. W sześciu występach (trzy w BLK, dwa w PP, jeden w Eurolidze) środkowa z Jamajki notowała następujące średnie: 17,3 pkt (skuteczność z gry - prawie 54%, wolnych - 75%), 10,0 zb., 1,3 as., eval 20,8. Vanessa bardzo szybko potrafiła wkomponować się do drużyny, dać jej nowy impuls, przyczyniając się do poprawy dwóch elementów, które dotąd szwankowały chyba najwyraźniej, czyli defensywy i gry na "desce". Niektórych zaskoczyła tym, że operuje nie tylko pod samym koszem, ale potrafi też celnie przymierzyć z półdystansu. Okazało się, że posiada więcej atutów od Morrison, której chyba na dobre przypadnie rola zmienniczki.

Nie wnikając w szczegółowe statystyki, pozostałe zawodniczki miały w styczniu różne momenty. Regres formy dotknął Simmons i wspomnianą Morrison - można zauważyć, że obie jakby osiadły na laurach, spisując się poniżej swoich możliwości. Z kolei Ygueravide i Ben Abdelkader potrafiły zagrać świetnie, by w kolejnych zawodach mniej lub bardziej zawieść. Przykładem niech będą weekendowe zmagania o Puchar Polski. Trzeba raz jeszcze pochwalić Szott-Hejmej, której forma - kto wie, czy nie najwyższa, odkąd występuje w wiślackiej koszulce - była ostatnio zaskoczeniem in plus. Z kolei Ziętara po kontuzji szybko wróciła do dużej liczby minut i zwłaszcza w Pucharze Polski wiele pomogła w obronie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz