niedziela, 22 lutego 2015

Niepowodzenie, ale nie klęska

Koszykarki Wisły Can-Pack Kraków nie znalazły się w fazie play-off Euroligi Kobiet. Przesądziła o tym środowa porażka w Stambule z Galatasaray odeabank. Odnieść można jednak wrażenie, że mistrzynie Polski straciły szansę na awans już wcześniej.

fot. Klaudia Lekston / WislaLive.pl

Po losowaniu zgodnie twierdzono, że ta grupa będzie najmocniejszą, w jakiej kiedykolwiek przyszło grać krakowiankom w Eurolidze. W pewnym stopniu na taki stan rzeczy złożyła się redukcja drużyn do szesnastu (ostatecznie wystartowało ich piętnaście, a w grupie "krakowskiej" - siedem) i podzielenie ich na dwie grupy, choć drugi zestaw, w którym znalazła się Energa Toruń, był wyraźnie słabszy. Galatasaray bronił trofeum, UMMC Jekaterynburg triumfował rok wcześniej, a od kilku lat jest niejako dyżurnym faworytem do końcowego sukcesu, natomiast Dynamo Kursk i ZVVZ USK Praga utworzyły takie konstelacje indywidualności, że również te zespoły wymieniano w gronie pretendujących do odegrania sporej roli w rozgrywkach. Ponieważ do ćwierćfinału miały wejść właśnie cztery ekipy, wydawało się, że przeskoczyć w końcowej tabeli choć jedną z wymienionych będzie wiślaczkom szalenie ciężko, a wręcz - uwzględniając realia - jest to zadanie ponad ich siły.

Tymczasem początek euroligowych zmagań pokazał coś innego. 5 listopada 2014 roku team spod Wawelu pewnie pokonał w Koszycach tamtejsze Good Angels, zaś tydzień później - po wręcz koncertowo rozegranej drugiej połowie - nie dał szans we własnej hali Dynamu Kursk, zwyciężając 77:62 z faworyzowaną rosyjską drużyną, dla której była to nota bene jedna z zaledwie dwóch porażek w fazie grupowej. W trzeciej kolejce doszło do starcia, które miało - jak się później okazało - ogromne znaczenie. Jantel Lavender, Allie Quigley i spółka były o krok od niezwykle cennej wygranej w Pradze. 8 pkt. przewagi na 120 sekund przed końcem powinno dać sukces. Tymczasem w końcówce niemiłosiernie marnowały rzuty wolne, natomiast rywalki trafiły dwie "trójki" i pewnie egzekwowały osobiste, wobec czego najlepszy polski zespół opuszczał stolicę Czech pokonany. W następnej serii spotkań w Krakowie pojawił się dream team z Jekaterynburga, któremu miejscowe ambitnie stawiły czoła, lecz to było za mało, aby myśleć o zwycięstwie. Tym niemniej, sytuacja po czterech występach wyglądała obiecująco - tym bardziej, że Galatasaray przegrał pierwszych pięć potyczek.

W grudniu wydarzenia zaczęły przybierać niekorzystny obrót. Wiślaczki wybiegły wówczas na euroligowe boiska dwukrotnie i poniesione wówczas porażki miały spory wpływ na kwestię wyjścia z grupy. Najpierw przegrały różnicą 10 pkt. w Montpellier z tamtejszym Basket Lattes, dla którego był to już trzecie sukces. Niestety, przyjezdne w dużej mierze ułatwiły zadanie słabszym od siebie "na papierze" mistrzyniom Francji, kompletnie zawodząc w drugiej połowie. 18 grudnia doszło do historycznego wydarzenia - pierwszego koszykarskiego meczu o stawkę w Kraków Arenie. Organizatorzy przygotowali blisko 13 tysięcy miejsc, które zostały w komplecie zajęte. Była to świetna promocja żeńskiego basketu, lecz niestety na parkiecie Wisła Can-Pack okazała się wyraźnie słabsza od Galatasaray. Dostrzec można było, że to zawodniczki ze stolicy Małopolski grają poniżej swoich możliwości, jakby bardziej przejęte niecodziennymi okolicznościami konfrontacji, co rzecz jasna nie powinno stanowić jakiegokolwiek usprawiedliwienia. Porażka różnicą 11 pkt. była w tym wypadku najniższym wymiarem kary.

Cztery porażki z rzędu spowodowały, że po pierwszej rundzie krakowianki uplasowały się na piątej pozycji w grupowej stawce. Dogonienie posiadającego jedną wygraną więcej Basket Lattes nie wydawało się być specjalnie trudnym zadaniem, szczególnie w perspektywie rewanżu w hali przy ul. Reymonta 22. Niepokoić mogła jednak porażka z Galatasaray, gdyż powszechnie przewidywano mobilizację tej drużyny w rundzie rewanżowej.

W pierwszym tygodniu stycznia mistrzynie Polski pewnie pokonały u siebie Dobre Anioły z Koszyc, lecz tydzień później w nieco wyższych rozmiarach musiały uznać w Kursku wyższość Dynama. Potem przyszło jedno z dwóch najlepszych spotkań w fazie grupowej Euroligi. O ile jednak w listopadzie z Dynamem wiślaczki rozegrały znakomite dwie kwarty, to przeciwko ZVVZ USK Praga na własnym obiekcie równie wysoki poziom prezentowały przez blisko 35 minut, w pewnym momencie mając nad dość mocnymi kadrowo mistrzyniami Czech aż 20 pkt. przewagi. Dziesiąty występ w tym sezonie w europejskiej rywalizacji wszyscy sympatycy "Białej Gwiazdy" chcieliby jak najszybciej zapomnieć. Ich pupilki doznały katastrofalnej wręcz porażki w Jekaterynburgu - 63:106.

Z bilansem 4-6 team spod Wawelu nadal zachowywał nadzieję na awans. Tyle samo zwycięstw miał już jednak na koncie zespół ze Stambułu, który pokonał po dwóch dogrywkach Dynamo Kursk oraz bezwzględnie wykorzystał kryzys ZVVZ USK, wygrywając w Pradze różnicą aż 29 pkt. Wszystkie wyliczenia dawały całkowitą pewność wejścia Wisły Can-Pack do play-off pod jednym warunkiem - powodzenia w dwóch ostatnich konfrontacjach. Początek realizacji tego celu wypadł pozytywnie. Mecz krakowskiej ekipy z Basket Lattes zostanie zapamiętany jako bardzo zacięta, fizyczna walka o każdy metr parkietu. Losy triumfu ważyły się niemal do samego końca, ostatecznie o sześć "oczek" lepsze były gospodynie.
fot. Marcin Machalski / WislaLive.pl

Aby myśleć o wejściu do "ósemki", podopieczne trenera Stefana Svitka musiały zwyciężyć w Stambule - na pozornie łatwym terenie, bowiem w fazie grupowej Euroligi obrończynie tego trofeum przegrały aż czterokrotnie, pokonując jedynie Dynamo. Było to jednak dość mylne, zwłaszcza że nikogo nie trzeba przekonywać, iż ta kwestia nie będzie mieć dużego znaczenia w obliczu stawki spotkania. Dla każdego z zespołów wygrana oznaczała awans do ćwierćfinału, zaś porażka - pożegnanie z rozgrywkami.

Pierwsze dwie kwarty rozegranej w ostatnią środę batalii miały niezwykle wyrównany charakter, stojąc pod znakiem nieznacznej przewagi przyjezdnych, które do przerwy zdobyły punkt więcej. Koszykarki Galatasaray znane są z twardej defensywy, co znajduje potwierdzenie w końcowych statystykach grupy A - straciły bowiem najmniej punktów ze wszystkich uczestników rywalizacji. Ta mocna obrona dała o sobie znać po zmianie stron, gdy krakowianki były w stanie dorzucić jedynie 17 pkt. Trzeba jednak przyznać, że zarządzona przez słowackiego szkoleniowca zmiana systemu defensywy z indywidualnej na strefową nie była szczęśliwym rozwiązaniem. W tej najważniejszej próbie zawiodły dostarczające najwięcej punktów z obwodu Quigley i Farhiya Abdi. Gdy ta druga notowała swoje najlepsze występy, znajdowało to pozytywne odzwierciedlenie w rezultatach drużyny. Również Lavender została w drugiej połowie zastopowana przez swoje rywalki.

Wielu dopatruje się źródeł odpadnięcia mistrzyń Polski w feralnej porażce w Pradze, utrzymując, że bilans 3-0 dałby ogromny handicap w dalszej walce. Niewątpliwie trzeba się z tym zgodzić, choć uważam, że większe znaczenie miały grudniowe porażki w Montpellier i w Kraków Arenie z Galatasaray. Choćby jeden triumf w tych dwóch starciach stawiałby ekipę ze stolicy Małopolski w korzystnym położeniu przed rundą rewanżową. Wówczas bowiem komplet zwycięstw u siebie w styczniu i lutym - co nie okazało się trudnym wyczynem - dawałby im promocję do "ósemki". Niestety, zawodniczki Wisły Can-Pack już na kilka minut przed końcową syreną straciły wiarę w sukces w Montpellier, gdzie w poprzednich sezonach dwukrotnie były lepsze.

Mecz w największej polskiej hali to już osobny rozdział. Wydaje się, że jakkolwiek zorganizowanie w Kraków Arenie euroligowego starcia z wiślaczkami w rolach głównych było zdecydowanie pożądane, to sam dobór rywala już niekoniecznie okazał się trafny. Owszem, aktualne mistrzynie Euroligi to zespół, który już z samej definicji potęgował zainteresowanie widowiskiem, lecz wiadomo było, że szanse na sukces podopiecznych trenera Svitka zmniejsza brak ogrania na tym położonym w Parku Lotników ogromnym obiekcie. Co by natomiast nie mówić - jak mało które, to spotkanie trzeba było po prostu wygrać i o wiele łatwiej byłoby tego dokonać na obiekcie przy ul. Reymonta 22, którego "czucie" stanowiłoby spory atut gospodyń. Pokonanie tureckiego potentata oznaczałoby w praktyce jego odpadnięcie z rywalizacji o wyjście z grupy. Dlatego szkoda, iż zamiast Galatasaray, w Kraków Arenie nie gościł naszpikowany gwiazdami światowego basketu UMMC Jekaterynburg - gdziekolwiek gościłby ten znakomity team, ogranie go graniczyłoby niemal z cudem, a to wydarzenie byłoby jeszcze bardziej nagłośnione dzięki obecności w szeregach drużyny z Uralu doskonale znanej i szanowanej pod Wawelem Eweliny Kobryn.

Z meczów u siebie, tylko ten przeciwko tureckiej ekipie koszykarki ze stolicy Małopolski mogą uznać za nieudany i zagrany poniżej swoich możliwości. Natomiast na wyjazdach dobre zawody zaliczyły jedynie w Koszycach i Pradze, zaś w pozostałych - nawet abstrahując od klasy rosyjskich i tureckich rywalek - dużo brakowało im do optymalnej dyspozycji.

Ta dysproporcja między jakością gry na własnym terenie a w obcych halach była jedną z głównych przyczyn niepowodzenia. Jeśli natomiast chodzi o same aktorki tych widowisk, to bez wątpienia numerem jeden była Lavender, która prezentowała najwyższą i najrówniejszą dyspozycję. Wybrana pół roku temu najlepszą rezerwową WNBA Quigley kilkukrotnie dała próbkę swoich wysokich możliwości, lecz zdarzały się jej słabe występy. Wspomniana Abdi grała chimerycznie, znakomite wręcz zawody przeplatając zupełnie bezbarwnymi, do których choćby należy zaliczyć starcie w Stambule. Nieco bardziej regularna była Gintare Petronyte, lecz również można było dostrzec, iż jej postawa ma niemały wpływ na wyniki teamu spod Wawelu. Nieco więcej można było spodziewać się po Courtney Vandersloot, która wszakże pokazała, że rozgrywająca tej klasy nie przywdziewała koszulki z Białą Gwiazdą od co najmniej 10 lat. Jej zmienniczka - Cristina Ouvina siłą rzeczy odgrywała mniejszą rolę niż w dwóch poprzednich sezonach. Natomiast udział polskich koszykarek w grze i wynikach był dość znikomy, a niekiedy niestety wręcz żaden, co siłą rzeczy nakładało na wspomniane zagraniczne zawodniczki większy ciężar odpowiedzialności. Dużo gorzej niż w minionych rozgrywkach prezentowała się Justyna Żurowska-Cegielska, niewiele wniosła też pozyskana w styczniu Magdalena Ziętara, zaledwie kilkuminutowe epizody - i to tylko w niektórych spotkaniach - zaliczały Agnieszka Skobel i Agnieszka Kaczmarczyk.

fot. Marcin Machalski / WislaLive.pl
Ponieważ nie udało się wywalczyć awansu do ćwierćfinału Euroligi, otwartym pozostaje pytanie, czy Stefan Svitek będzie szkoleniowcem Wisły Can-Pack również w kolejnym sezonie. Wydaje się, że tym razem spodziewany triumf w Tauron Basket Lidze Kobiet, gdzie obrończynie tytułu nie przegrały ani jednego z dziewiętnastu meczów, może nie wystarczyć do prolongaty umowy ze słowackim trenerem, który pokazał, że jest dobrej klasy fachowcem, lecz również nie ustrzegł się pewnych błędów w prowadzeniu zespołu. Trudno wszakże w tym momencie ocenić, w jakim kierunku zmierzać będą personalne koncepcje władz klubu, a także - co nawet bardziej ważne - jakie będzie finansowe zaangażowanie strategicznego sponsora. Odpowiedzi przyjdą jednak na początku maja, gdy zakończy się sezon ligowy.

W mediach pojawiły się opinie, że wynik wiślaczek w obecnym sezonie był najsłabszym na przestrzeni jedenastu sezonów (od 2004/2005) euroligowych zmagań. Zgodzić się z tym można byłoby o tyle, gdyby brać pod uwagę brak awansu do fazy play-off. Wcześniej team spod Wawelu zawsze wychodził z grupy. Trzeba jednakże dodać, że po raz pierwszy w tym okresie do drugiej fazy awans uzyskiwało jedynie osiem ekip - wcześniej ta liczba wynosiła szesnaście lub czternaście, a stawka w fazie grupowej wahała się między 18 a 24. W porównaniu do dwóch poprzednich sezonów, krakowianki utrzymały swoją pozycję nieznacznie "pod kreską" - wówczas oznaczała ona posiadanie przez rywalki (Bourges, Nadieżda Orenburg) atutu własnej hali w batalii do dwóch zwycięstw o awans do Final Eight.

Podsumowując - na pewno nie ma się z czego cieszyć, gdyż okazję, jaką miały koszykarki Wisły Can-Pack, powinno się wykorzystać i uzyskać awans do doborowej "ósemki", lecz z drugiej strony niepożądane byłoby kreowanie tego niepowodzenia na klęskę i dokonywania rewolucji.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz